Skocz do zawartości
Forum Śląskich Motocyklistów

MotoTravel

Użytkownicy
  • Postów

    58
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    7

Treść opublikowana przez MotoTravel

  1. Dzień siódmy. 3.08.2020 Odcinek Mentona-Monako pokonuje w kolumnie aut z szybkością przewidzianą przez francuski kodeks drogowy. Od czasu do czasu wyłaniają się widoczki na morze. Po przekroczeniu wirtualnej granicy kieruję się możliwie blisko historycznego centrum. Znalezienie choćby kawałka wolnego miejsca na zaparkowanie roweru jest w Monako problematyczne, a co dopiero upchać tam Afrykę z bagażami. Z pomocą miłego lokalsa dokonuje niemożliwego. Zadowolony idę do pałacu książęcego, niestety ze względu na covid jest on zamknięty. Trzeba będzie kiedyś podskoczyć tu jeszcze raz myślę na odchodnym. Monako Wszechobecne korki Przed pałacem książęcym Uliczki tzw. starego Monako Jak to w życiu, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Celem zastępczym staje się książęca kolekcja samochodów. Tu w zasadzie każdy miłośnik motoryzacji znajdzie coś dla siebie. Jest stare w towarzystwie nowego. Wewnątrz podziwiam bolidy F1 oraz rajdówki Colina McRea i Sebastiena Loeba. Nie mniej interesujące są zabytki sięgające początków ery silnika spalinowego. Można np. przyjrzeć się z bliska pojazdom z przełomu XIX -XX w., czy zobaczyć ślepe zaułki rozwoju motoryzacji w postaci samochodu napędzanego śmigłem lotniczym. Kolekcja samochodów i motocykli księcia Monako Tyle zostało z Ferrari Różne ciekawe egzemplarze Samochód na śmigło - ślepy zaułek w rozwoju motoryzacji Robię krótki spacer do katedry, w której znajdują się płyty nagrobne członków rodziny panującej Grimaldi. Moją uwagę przykuwa konfesjonał, gdzie zgodnie z informacją można wyspowiadać się aż w czterech językach. Co z tego, skoro jakoś nie widać w pobliżu żadnego skruszonego grzesznika? Katedra w Monako Możliwość spowiedzi w czterech językach, kolejki brak Podróż z Monako do Caen to w zasadzie ciągłe toczenie się przez miasto i pilnowanie aby dobrze skręcić na najbliższym skrzyżowaniu. Trudno, innej drogi w zasadzie nie ma, więc chcąc nie chcąc wlokę się niespiesznie. Sytuacja zmienia ulega poprawie po wyjeździe z Cean, gdyż odbijam na północ i po upływie krótkiego czasu atakuję zwycięsko Col de la Faye. To ja rozumiem, wreszcie zakręty, ruchu jak na lekarstwo i w bliskiej perspektywie Canyon Verdon pojawiający się cyklicznie w czołówce najlepszych tras motocyklowych świata. Pomimo tego motocyklistów jakoś niewielu. Przeważają turyści francuscy. Są to w większości grupy rodzinne, ew. koleżeńskie wyjazdy na wakacje. Sama trasa nie przypomina przełęczy. Nie ma tam jednej drogi prowadzącej wyraźnie w górę, a potem w dół. Kanion można objechać z obu stron. W wielu odcinkach stosunkowo wąska jezdnia naprzemiennie zbliża się do urwiska, po czym znowu odbija w bok. Widoczki oraz otaczająca przyroda dają mi wyraźnie do zrozumienia, że jestem już daleko od domu. Są tam wyraźnie inne klimaty. Czuć gorąco, wszędzie karłowate drzewka, taka powiedzmy „roślinność śródziemnomorska”, skały o kształtach i rozmiarach jakich w Polsce nie uświadczysz. Okolice kanionu Verdon W oddali droga wiodąca nad kanionem Verdon Postanawiam poszukać miejsca do wykonania fotki z dalszej perspektywy. Wdrapuje się przy tej okazji na ruiny zameczku Rougon skąd widać malowniczą część kanionu. Po drodze staję jeszcze na parkingu przy rzece. Tam z kolei dominują miłośnicy wszelkiej maści spływów. W malowniczych ruinach zamku Rougon Kanion Verdon Opuszczam rejon Verdon i w promieniach zachodzącego słońca poszukuję noclegu. Idzie słabo, bo wszędzie mają komplet i zmuszony jestem odjechać w rejony mniej turystyczne, co nie znaczy tańsze. Tradycyjnie przepłacam za nocleg.
  2. Dzień szósty 2.08.2020 Rano postanawiam - dzisiaj będzie wyłącznie jazda. Pomimo sporego ruchu sunie się przyjemnie. Z moich obserwacji wynika, że najpierw na szlak wyruszają trenujący kolarze. Jadą oczywiście bez bagażu by po solidnym treningu powrócić do hotelu. Po cyklistach wyrusza cała reszta złożona z motocyklistów oraz samochodów na zmianę z kamperami. W niektórych miejscach usadowili się fotoreporterzy uwieczniający podróżników na tle ośnieżonych szczytów. Po powrocie zamierzam zakupić takie zdjęcie ze swoim wizerunkiem. Zdobywanie kolejnych przełęczy przynosi mi naprawdę wiele radości. Z pogodą trafiłem idealnie, można jechać bez obaw. Nie przesadzam jednak zanadto mając w świadomości, że odległość dzieląca mnie od domu nieustannie wzrasta. Głupio by było się niepotrzebnie wyłożyć, tym bardziej, że jak dotąd nie widziałem na żywo żadnego motocyklisty w Alpach, który przegrał by w konfrontacji z prawami fizyki. Jadę najpierw przez Col do Galiber, następnie kieruję się na Col du Izoard. Po drodze mijam niewielkie miejscowości prawie całkowicie wyludnione. Dziwne uczucie. Zaniedbane, opuszczone domy, na sprzedaż lub do wynajęcia. Jak widać nie było tu szczególnych perspektyw. Robię jedną przerwę marketową, tankuje do pełna i mknę w kierunku Col de la Bonette. Moim skromnym zdaniem jest ona jedną z najciekawszych przełęczy. Zwłaszcza podjazd od strony Briancon powinien zadowolić nawet najbardziej wymagających bikerów. Na korzyść tego odcinka przemawiają liczne zakręty 180 stopni, które w połączeniu ze sporym nachyleniem drogi i dobrym asfaltem tworzą unikalną kombinację. Szkoda, że nie leży bliżej Polski. Na przełęczy Galiblier Postój na przełęczy Galiblier, trzeba uważać jak się parkuje Alpy Francuskie Pamiątkowa fotka z przełęczy Galoblier We tej części Francji wiele domów na prowincji jest opuszczonych Pirelli Scorpion Trail STR dobrze sobie radzą na przełęczach. Nie "zamykam opony", bo to w końcu lightowy wyjazd Jedna z najfajniejszych przełęczy Col de la Bonette Jeśli jest się w tym rejonie Francji to grzechem było by ominięcie Col de Turini. Na szczycie znajduje się słynny hotel-restauracja gdzie można podziwiać setki o ile nie tysiące zdjęć oraz innych pamiątek związanych z rajdem Monte Carlo. Wypijam tam kawę i wcinam małe ciastko, bo nic innego o tej porze nie uświadczysz. Przed odjazdem wizytuje jeszcze toalety by stwierdzić, iż czas zatrzymał się tam w epoce późnego Gierka. Z pewnością to miejsce ma specyficzny klimat. Zjazd w stronę morza stanowi doskonałą okazje do przetestowania umiejętności motocyklisty. Droga składa się niemal wyłącznie z ciasnych, często ślepych winki, urozmaiconych spadkami nachylenia. Uważam, że przydał by się jej nowy asfalt. Na Afryce dziury nie robią żadnego wrażenia ale już na takim sporcie mogło by solidnie wytrząść kierownika. Słynny hotel na przełęczy Col de Turini Wewnątrz pamiątki po rajdzie Monte Carlo Col de Turini ma masę takich ostrych zakrętów o dużych przewyższeniach Asfalt na Col de Turini jest kiepski ale na Afryce nie robi to wrażenia Dzień przełączy ma się ku końcowi i wypada znaleźć nocleg. Początkowo szukam przez nawigację ale jakoś słabo to idzie. Albo roboty, albo zakaz wjazdu, w końcu daję za wygraną i zdaje się na własny zmysł obserwacji by dosłownie paru chwilach odnaleźć hotel w bocznej uliczce. Wieczorem dnia udaję się jeszcze na spacer do centrum. Wiadomo trzeba spróbować śródziemnomorskiej kuchni, zamoczyć nogi w morzu, a także zaopatrzyć się w jakieś owoce plus wieczorne piwko.
  3. Dzień piąty 1.08.2020 Telewizyjna prognoza pogody daje powody do optymizmu. Ku mojej radości dzisiaj ma być upalnie. Po tylu miesiącach zimna w Polsce pragnę odmiany. Ruszam na południe przez masyw górski Jura, podążając w miarę możliwości wąskimi dróżkami. Ruch generalnie umiarkowany, a coraz większa liczba napotykanych motocyklistów zwiastuje dobrą zabawę. Jadąc niespiesznie zadaje sobie pytanie co by tu zwiedzić po drodze? Zamek Menthon-Saint-Bernard, okazał się dobrym wyborem. Jesteśmy we Francji, więc oprowadzanie rzecz jasna wyłącznie w miejscowym języku. Sytuację ratują trochę broszurki po angielsku wręczane zagranicznym turystom. Oryginalnie prezentują się przewodnicy. Po każdej z komnat oprowadza inna osoba ubrana w strój historyczny. Francuska Jura Najfajniejsze są lokalne drogi na 1,5 samochodu Zamek Menthon-Saint-Bernard Dobry patent z przebraniem przewodników w stroje z epoki Zgodnie z ogólnymi założeniami wyjazdu zamierzam pojeździć trochę docinkami tzw. Drogi Wysokich Alp, ciągnącej się od Jeziora Genewskiego do Riwiery Francuskiej. Na pierwszy ogień idzie przełęcz Col du Telegraphe, niestety robi się już pomału wieczór i trzeba znaleźć lokum. Wszędzie komplet, ponieważ w dobie covidu większość Francuzów została w kraju. Po kilku nieudanych próbach zawijam do przydrożnego hotelu. Tu postanawiam wykupić sobie dodatkowo kolację. To właściwie mega obiadokolacja serwowana wieczorem składająca się z 3 dań, która spokojnie wystarcza podróżnikowi na część następnego dnia. Szybko potwierdza się, że taki model jedzenia jest we Francji ogólnie obowiązujący. Dzionek rozpoczyna się symbolicznym śniadankiem (kawa lura, rogalik itp.), na które szkoda moich Euro. Lepiej od razu zakupić wałówkę w Inter Marche na cały dzień, bo knajpy są generalnie w południe pozamykane. Co kraj to obyczaj. Widok na jezioro Annecy Jezioro Annecy
  4. Dzień czwarty 31.07.2020 Meersburg to historyczne miasteczko posiadające liczne pamiątki przeszłości, z których najbardziej interesuje mnie zamek. Wewnątrz odnajduje całkiem sporo wyposażenia łącznie ze studnią umieszczoną niebanalnie w jednym z pomieszczeń, lecz tym co szczególnie zwróciło moją uwagę okazały się XVII-to wieczne kawaleryjskie zbroje. Rozmyślam jak by się sprawdziły podczas jazdy na motocyklu. Wiadomo, mega ochrona, w końcu służyły do walki, minus za ciężar i wentylacje. Biorąc pod uwagę ozdobność niektórych egzemplarzy cena raczej nie należała do okazyjnych. Na parkingu spotykam Polaka motocyklistę mieszkającego w niedalekiej Szwajcarii. Pada kilka uprzejmych pytań nieodłącznych przy tego typu spotkaniach: kto?, skąd?, dokąd?, na czym?, na jak długo? Niby nic odkrywczego ale zawsze miło zagadnąć podczas samotnego wyjazdu. Jezioro Bodeńskie, roślinność tropikalna Zamek W Meersburgu Zbroje kawalerii Pałac arcybiskupów w Meersburgu, złote a skromne Po krótkim przeglądzie ewentualnych tras postanawiam uderzyć w stronę Francji. Wybieram ambitnie, mój nowy cel, jest oddalony o 330 km, wiec spróbuję przyspieszyć na tyle na ile się da. Idzie całkiem sprawnie, mijają kolejne odcinki równej drogi, choć upał daje znać o sobie. W końcu jest już tak gorąco, że zapinam wentylację w stroju motocyklowym aby nagrzane powietrze nie pogarszało sprawy. Zlany potem docieram wreszcie do starówki w Besancon i wyglądam parkingu. Bez większych trudności znajduję niewielki placyk, gdzie miły Francuz daje mi do zrozumienia, iż postój jest darmowy. Punkt dla mnie. Teraz trzeba tylko sprawnie zabezpieczyć Afrykę, przypiąć kurtkę wraz z kaskiem i można śmiało pędzić na szczyt wzgórza do twierdzy zanim zamkną. Na szczęście nie jest jeszcze za późno i mam jakieś 1,5 godziny. Powiedzieć, że twierdza jest ona ogromna, to nic nie powiedzieć. Oprócz samego założenia obronnego posiada ona kilka muzeów, salę kinową, gdzie zapoznaje się z historią obiektu, a nawet sporych rozmiarów zoo. Ukontentowany wrażeniami postanawiam kupić jakąś pamiątkę duperelkę, lecz przy tej transakcji, nie wiedzieć czemu, uszkodzeniu ulega moja karta płatnicza. Ani rusz, umarła. Dobrze, że zabrałem ze sobą gotówkę w odpowiedniej wysokości, bo byłby niepotrzebny problem. Twierdza w Besancon Twierdza w Besancon Dobrze, że był tam wiatrak, gorąc straszliwy W twierdzy znajduje się kościół przerobiony na salę kinową Twierdza w Besancon i rzeka Le Doubs Lekko wkurzony na zawodną elektronikę pytam on nocleg w pierwszym napotkanym hotelu. Tu o dziwo cena iście dumpingowa, myślę sobie: pewnie dostają jakieś dopłaty od państwa. Nie dociekając faktycznych przyczyn idę z powrotem na starówkę aby posilić się kolacją. Odkrywam, iż gastronomia skoncentrowana na jednej ulicy, gdzie po godzinie 20 nadciąga połowa miasta. Wszędzie komplet, wszyscy żądają rezerwacji. Po dłuższych poszukiwaniach konsumuje ostatecznie naleśnik z czymś tam i wracam do bazy na zasłużony odpoczynek. Przepierka kasku. Na wycieczce robiłem tylko raz, bo zajmuje za dużo czasu, poza tym nie dosycha Francuzi kochają małe pieski. Wożą je w wózkach dla dzieci, na rowerach oraz w kufrach motocyklowych
  5. Dzień trzeci 30.07.2020 Plan na dzisiaj – dostać się w okolice jeziora Bodeńskiego. Na początek trzeba przekroczyć granice z Niemcami, co czynie przemierzając fajną krętą drogę prowadzącą przez rejon Czeskiego Lasu. Aby nie zmarnować całego dnia na autostrady lub drogi szybkiego ruchu postanawiam zwiedzić zamek Prunn znajdujący się kilkanaście km na zachód od Norymbergii. Nie jest to powszechnie znana atrakcja turystyczna, co lubię. Całkowicie pusty bezpłatny parking, w środku oprócz mnie jedynie dwóch czy trzech ciekawskich. Niezaprzeczalną zaletą obiektu jest fantastyczne położenie na skale w dolinie rzeki, a także średniowieczna architektura obronna, której nie zmieniano do czasów obecnych. Wewnątrz oglądam kilka ciekawych artefaktów ale nie w takiej ilości jak w Czechach. Obok dostrzegam małą restaurację gdzie postanawiam zjeść obiad. Tu nadarza się okazja do rozmowy z kelnerem, którego zaciekawił mój jednoślad. Pomimo tego, że gość jest szczelnie zasłonięty maseczką to nie wygląda mi na Niemca z dziada pradziada. Jak się później okazało pochodzi z Tajlandii i planuję odwiedzić swój kraj na motocyklu. Życzę mu powodzenia. 2 bary na tyle to trochę za mało, trzeba dobić Patent na przewożenie długich łyżek w Afryce Lokalna droga w Bawarii Zamek Prunn Zamek Prunn z drugiej strony Dalsza część dnia jest z konieczności mniej interesującą, ponieważ przeznaczam ją na nadrobienie dystansu. Na szczęście pomagają mi w tym szybkie drogi południowych landów. Widoki ładne jak na „dojazdówkę”, może tylko duży ruch i towarzyszący mu huk są lekko uciążliwe ale ogólnie nie narzekam. Jakoś nie mogę się przemóc aby zacząć używać zatyczek do uszu. Chcę zanocować w pewnym oddaleniu od Jeziora Bodeńskiego i tym samym przyoszczędzić troszeczkę. Z realizacją trochę gorzej i niestety trzeba uiścić normalna cenę jaką płacą jednodniowi turyści w sezonie wakacyjnym. Na osłodę ucinam sobie krótką pogawędkę z recepcjonistką, której mama pochodzi w Polic w zachodniopomorskim. Obie Panie były tam w zeszłym roku i ku mojemu zdumieniu oceniają kraj nad Wisłą jako nowoczesne oraz dobrze zorganizowane państwo. Pod koniec wykonuje standardowy telefon do domu: „tak, tak wszystko jest ok, mam gdzie spać, nie głoduję, motocykl bez zarzutu, żadnej afery nie było, nikt mnie nawet na mnie nie zatrąbił, pozdrawiam wszystkich, zadzwonię jutro…..”. W pokoju hotelowym rzucam klamoty gdzie popadnie
  6. Dzień drugi 29.07.2020 Obieram kierunek na zamek Czeski Sternberk znajdujący się niedaleko Pragi. Ruch mały, cieplutko, czego chcieć więcej? Po paru godzinach jestem na miejscu. Obiekt jest spory. Wrażenie potęguje dodatkowo jego położenie na skale ponad malowniczą rzeką. Niewiele myśląc kupuje bilet, a Pani kasjerka wyposaża mnie dodatkowo w polski tekst. Tak przygotowany wtapiam się w grupę turystów. Obiekt posiada zabytkowe wyposażenie z epoki. Nawet komuniści nie rozkradli tu za dużo pozwalając ostatniemu właścicielowi pozostać na miejscu w charakterze stróża. Szczerze rozbawiony tym jakże wymownym epizodem postanawiam zjeść klasyczny czeski obiadek składający się z gulaszu w towarzystwie knedlików. Typowa krótka przerwa na fotkę Idąc gdzieś na dłużej przypinam kurtkę i kask. Reszta bagażu na łasce losu, choć wątpię czy istnieje skuteczna ochrona Zamek Czeski Sternberk A tu czeski obiad Jest jeszcze wczesna godzina, a szybki rzut oka na mapę rodzi plan udania się do pobliskiego zamku Konopiste. Nie jest to szczególnie trudne albowiem po pół godziny jestem na miejscu. Prawda jest taka, że można by tu zwiedzać cały dzień. Jest kilka możliwych tras do wyboru, ogromny park, jezioro, a jakby komu było mało są też niedźwiedzie mieszkające w fosie. Ograniczony czasowo udaję się na zwiedzanie średniowiecznej części obiektu. Wracając do zaparkowanej Afryki kontem oka dostrzegam baner z napisem Jawa muzeum. Oczywiście idę, bo uwielbiam muzea motoryzacji. W nagrodę wchodzę ze zniżką, którą prawdopodobnie zawdzięczam strojowi. Jak się łatwo domyśleć eksponaty reprezentują czechosłowacką myśl techniczną. Bardzo podoba mi się to, że są one kompletne oraz zadbane, co jest trudniejsze niż pokupować gruzów na oślep. Zamek Konopiste W muzeum motocykli Java Czechosłowacka myśl techniczna Kolejna Java Słońce jest jeszcze wysoko i dzięki temu otwiera się możliwość spokojnego ujechania dodatkowych kilometrów. Wybieram boczne lokalne drogi biegnące przez malownicze pola. Szukanie noclegu na wycieczce rozpoczynam tak mniej więcej od dziewiętnastej, bo wiadomo nie zawsze jest miejsce, a staram się nie jeździć po nocach. Pod wieczór docieram do miasteczka Nepomuk. Lokalne drogi południowych Czech
  7. Znowu nie pojadę do Turcji. Początkowo łudziłem się jeszcze parę tygodni, że może coś drgnie. Niestety, na sam koniec nawet przejazd przez Rumunię wisiał pod znakiem zapytania, a chaos medialny dodatkowo pogarszał sprawę. Przyszła wreszcie pora na konkretne działania, bo nie chciałem już dłużej czekać i pozwolić aby to rząd zdecydował za mnie dając szlaban na opuszczenie kraju. Wybrałem kierunek „Alpy-Pireneje szlakiem zabytków architektury obronnej”, który jest najbliższy moim zainteresowaniom. Wiedziałem z grubsza jakie miejsca chcę zobaczyć, natomiast pozostała reszta niewiadomych wyjaśni się jak zawsze sama w trakcie podróży. Trzeba było rzecz jasna kupić trochę Euro, ubezpieczenie, moto na szczęście zostało ogarnięte wcześniej. Trasa wyjazdu 2020 W porównaniu do poprzedniego wyjazdu pakuje się na miękko. Sprezentowałem sobie znane wielu motocyklistom sakwy Kriega. Afryka dostała siatkę Cool Covers, szybę Puig z deflektorem oraz spacerówki. Opony szosowe nie wiedzieć czemu nie doszły na czas, wiec postanawiam zadowolić się tym co zostało na kołach - Pirelli Scorpion Trail STR z 5000km nalotu. Za swego rodzaju inwestycję uważam również parę tegorocznych szkoleń z techniki jazdy. Wyjazd był zatem okazją do sprawdzenia czy cokolwiek pomagają w praktyce turystycznej. Afryka gotowa do drogi. Nie przesadzałem z klamotami. W sakwach sporo luzu Obowiązkowe polanie wodą na szczęście Dzień pierwszy 28.07.2020 Wyruszam z Krakowa późnym gorącym popołudniem. Po kilku godzinach spokojnej autostradowej jazdy docieram do przełęczy Czerwonogórskiej w Czechach. Niespiesznie pokonuje serpentyny, gdyż przed chwilą padał deszcz, zatem nierozsądnym było by cisnąć na siłę. Sezon urlopowy w pełni, więc szwendam się z konieczności po hotelach i pensjonatach w poszukiwaniu wolnego pokoju, który finalnie znajduje w Sumperku. Uradowany zasypiam momentalnie.
  8. Wiek 40 + i rośnie 16 lat w siodle. Motocykli używam przede wszystkim do turystyki. Głównie asfalt, ostatnio także offroad. Interesuje się dodatkowo Gymkhaną i wszelkimi ćwiczeniami jazdy manewrowej. Od 3 lat próbuję klasy ADV. Najpierw Afryka, obecnie Yamaha Tenere 700.
  9. Tu Lech z Krakowa, jestem miłośnikiem bliskich i dalekich podróży motocyklowych. W ten mroźny dzień gorąco pozdrawiam szacownych Forumowiczów.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Wchodząc na stronę akceptujesz regulamin i politykę prywatności.