Skocz do zawartości
Forum Śląskich Motocyklistów

Ranking

Popularna zawartość

Treść z najwyższą reputacją w 24.02.2023 uwzględniając wszystkie działy

  1. Dzień 1 29.06.2022 Wyjazd anno domini 2022 był dla mnie trochę nietypowy. Na motocyklu podróżuję wyłącznie turystycznie a celem jest poznawanie świata za pomocą jednośladu, tym razem jednak pojawił się dodatkowy aspekt sportowy. Zaistniała okazja do wzięcia udziału w mistrzostwach Europy w Motogymkhanie rozgrywanych na słynnym Nurburgringu. Trasa wycieczki 2022 Od momentu podjęcia decyzji - jadę, do wyjazdu jak zawsze mało czasu. Ekspresowe pakowanie, rezerwacja noclegów i wyruszam. Start w roli zawodnika wymusił konieczność zabrania dodatkowego niezbędnego gymkhanowego ekwipunku. Ze stroju doszły skórzane spodnie i kurtka, trochę narzędzi, rozkładane krzesełko rybackie aby było gdzie usiąść w przerwach pomiędzy sesjami treningowymi oraz kanisterek 5 litrów na dolewki paliwa. Wiadomo, najlepiej startować z niemal pustym bakiem. Aby pomieścić ten extra majdan biorę kolejny worek Ortlieba. Całość daje się nawet zgrabnie poprzypinać. Nawiasem mówiąc czerwony kolor bagaży całkiem ładnie pasuje do barw mojej Tenerki. Dwa lata temu przeszedłem z twardych kufrów na worek. Pomimo braku stelaży dobrze siedzi na motocyklu. Nie buja zestawem. Plus za niską wagę, minusem jest natomiast mała poręczność tego rozwiązania. Wyruszam stosunkowo późno. O godzinie 9 jestem w siodle i jadę spokojnie 110-110 km/h dobrze znaną A4 bez zbędnych postojów, co najwyżej robię niezbędną pauzę na tankowanie lub kanapkę. Po minięciu granicy niemieckiej wjeżdżam do Saksonii i żaby nie marnować pierwszego dnia wyłącznie na autostradę postanawiam odbić nieco z głównej drogi do zamku Kriebstein. Trasa biegnie wąskimi polnymi dróżkami na jeden samochód. Robi się przyjemnie cicho, spokojnie. Pozytywne wrażenia potęguje specyficzny zapach zboża po deszczu. Myślę sobie, że ideałem każdego wyjazdu była by podróż wyłącznie takimi drogami. Zabytek okazuje się wart zachodu. Przepięknie położony i dodatkowo w pełni zachowany, ponadto posiada sporo różnych eksponatów. Nie bacząc na poziom mojego niemieckiego ucinam sobie miłą pogawędkę z bileterką, za co dostaje w nagrodę album-pamiątkę. Boczne drogi w Saksonii. Jeśli parkuję na dłużej to przypinam kurtkę i kask do motocykla. Zamek Kriebstein. Zamek Kriebstein. Zbrojownia w zamku Kriebstein. Co ciekawe, stan bocznych dróg w Niemczech może być naprawdę bardzo różny, od gładkich jak szkło, poprzez brukowane, a na kompletnie dziurawym asfalcie kończąc. Stały elementem są za to fotoradary i ograniczenie do 30 km/h. Przejechawszy 800 km docieram do Eisenach. Nocleg tani ale nie ma recepcji całodobowej, wiec pod koniec dnia przyspieszam troszeczkę aby nie spóźnić godziny przyjazdu, bo właściciel pójdzie sobie do domu i trzeba będzie rozglądać się za innym lokum. Zasypiam z szumem w uszach. Mój hotelik pod Eisenach.
    1 punkt
  2. Dzień 6 4.07.2022 Budzę się ze świadomością, że dzisiaj będę miał pełny luz. Niespiesznie pakuje manele, ostatnie śniadanko połączone z rozliczeniem kilku wypitych w poprzednich dniach piwek no i jadę, czas wracać. Nad Renem postanawiam zwiedzić zamek Marksburg. Parkuje na dole aby zafundować sobie stromy spacer w górę, choć widzę potem, że mały parking był dostępny pod samą bramą. Ze wzgórza roztacza się przepiękna panorama na rzekę i winnice. Zamek jest w pełni zachowany, w środku mieści różne ciekawostki, jak chociażby toaleta zamykana od zewnątrz po to aby ewentualny wróg nie dostał się do zamku nocą, co wyjaśniła mojej grupie miła przewodniczka. Przerwę w podróży wykorzystuję na obiad (zupa ziemniaczana, plus kawa). Ruch na autostradzie bardzo duży ale przynajmniej pogoda super, mniej więcej 25 stopni. Nocuję pod Eisenach. Tuż przed hotelem okazuje się, że droga jest zamknięta. Zatrzymuje się i szukam alternatywy gdy niespodziewanie podchodzi do mnie uczynny Niemiec. Zupełnie nieproszony oferuje pomoc. Jadę za facetem polnymi drogami, by za chwilę dotrzeć do celu. Takie spotkania z przypadkowymi lokalsami są zawsze niezapomnianą częścią wyjazdu. Zostawiam bagaż w pokoju i robię jeszcze szybki wypad na stację benzynową po zakupy spożywcze. Dzień 7 5.07.2022 Ostatni dzień to właściwie powrót do domu. Wybieram szybką opcję przez A4, lecz po drodze zbaczam także do zamku Posterstein. Okazuje się on ciekawym zabytkiem z oryginalnym wyposażeniem. Podczas zwiedzania znajduję informację o inny obiekcie w postaci zabytkowego 1000-letniego dębu, który również postanawiam zobaczyć. Pod wieczór szczęśliwie docieram do mety. Tenerką radzi sobie z długimi dystansami. Sprawdza się jako jednoosobowy motocykl turystyczny. Najprzyjemniejsza jazda z manelami jest wtedy kiedy mam umiarkowane tempo. Powyżej 120-130 km/h w wietrzny dzień zaczyna nieprzyjemnie rzucać na boki. Wbrew pozorom motocykl nie jest niewygodny. Po roku użytkowania doceniam wyprostowaną pozycję oraz niski kąt ugięcia kolan. Jadąc można też od czasu do czasu stawać na podnóżkach w celu rozprostowania kości. Kanapa należy do twardawych ale mi to szczególnie nie wadzi albo najzwyczajniej w świecie już zdążyłem się przyzwyczaić. Wyjazd był bardzo udany. Spróbowałem czegoś nieco innego. Zaobserwowałem też pewne różnice w stosunku do „zwyczajnej” wycieczki. Mając w perspektywie start w zawodach pierwsza część podróży jest odrobinę mniej lightowa. Chcąc nie chcąc myśli się o wyścigu i dopiero powrót oznacza całkowity relaks.
    1 punkt
  3. Po zawodach wręczenie pucharów, pamiątkowe zdjęcie i każdy bogatszy o masę pozytywnych wrażeń rusza w swoja stronę. Wczesna godzina kusi mnie aby jeszcze trochę pojeździć. Wybieram lightowe włóczenie się po bocznych drogach. Po godzince docieram nad Mozele. Mijam malownicze winnice. Przypadkowo trafiam na festyn ludowy połączony z ogólną popijawą. Z napojów trudno mi znaleźć coś innego niż wino lub piwo. W końcu po długich bojach jakiś zdziwiony niecodzienną prośbą sprzedawca nalewa mi upragnioną wodę. Boczne drogi koło Nurburgringu.
    1 punkt
  4. Dzień 5 3.07.2022 Dzień zawodów. Wczesna pobudka aby się porządnie dobudzić, śniadanie i na plac. O dziewiątej organizatorzy rozpoczynają imprezę. Uczestników sporo, prawie 60 osób. Jak skonstatowałem podczas treningów reprezentują oni bardzo zróżnicowany poziom. Są początkujący, na drugim biegunie mamy mistrzów Europy. Zawody przebiegają wedle powszechnie znanego w środowisku Gymkhany schematu. Przywitanie uczestników, omówienie zasad, rozdanie mapek z trasą, mniej więcej godzina na obejście placu, rozgrzewka i dwa przejazdy. Jedyną różnicą jest język angielki i brak możliwości korekty swojego przejazdu. Pomyłka = dyskwalifikacja. Trasę projektował jeden z najlepszych zawodników japońskich ale jak się przekonuję nie miał on zamiaru robić uczestnikom mętliku w głowach. Marszruta wygląda na mało skomplikowaną oraz szybką. Po rozdaniu mapek wszyscy łącznie ze mną ruszają na obchód. W międzyczasie robi jest już całkiem ciepło i wracam do padoku trochę spocony. Zawodnicy startują do konkursu głównego wg określonej kolejności. Od najwolniejszych do najszybszych. Kolejność wynika z deklaracji czasu przejazdu figury zwanej GP8 (5 ósemek na czas). Ja zgłosiłem 30,94 s. i dostałem naklejkę z numerem 35. W końcu pada kolej na mnie, jadę na rozgrzewkę by po chwili stanąć na starcie. Poszło średnio. Za pierwszym razem postanawiam pojechać jedną z figur za ciasno i najeżdżam na pachołek, gleba. Wstaję błyskawicznie ale strata czasu duża. Drugi przejazd bez cudów, bo w pamięci tkwi podświadomie upadek. Ostatecznie kończę na 34 miejscu. Zwyciężają zgodnie z przewidywaniami dwaj Holendrzy, na trzecim miejscu zawodnik z Czech. Bardzo fajnie jadą moi koledzy Andrzej jest 27, natomiast Piotr to już ścisła czołówka (szósta lokata). Fotka z mojego przejazdu w konkursie głównym. Fotka z mojego przejazdu w konkursie głównym. Niektóre reprezentacje miały koszulki, tu zwycięzca zawodów Holender w pomarańczowej bluzie. Francuzi ubrani na niebiesko. Belgowie mieli czerwone koszulki. Ten zawodnik z Czech na CBR 929 zdobył 3 miejsce.
    1 punkt
  5. Dzień 4 2.07.2022 Tego dnia powtarza się wczorajszy scenariusz z tą różnicą, że treningi są podzielone na 4 grupy o krótszych sesjach i ciaśniejszej bardziej wymagającej trasie. Jeżdżą już tylko zawodnicy, którzy zadeklarowali udział w zawodach. Zaliczam wszystkie 6 sesji, co jest aż nadto. Kolejny dzień treningu przed zawodami. Kolejny dzień treningu przed zawodami. Kolejny dzień treningu przed zawodami. Kolejny dzień treningu przed zawodami. Kolejny dzień treningu przed zawodami. W przerwie poznaje sympatycznego kolegę pochodzącego ze Słowenii. Nie trzeba dużo czasu aby znaleźć wspólny język. Po paru godzinach Rok zaprasza mnie do Lublany z czego zamierzam skorzystać. Kolejna sposobność podtrzymywania świeżo nawiązanych relacji nadarza się na afterparty. Część osób znam, przede wszystkich liczną reprezentacje Czechów. Wymieniamy się wrażeniami. W rozmowach dominuje tematyka motocyklowa.
    1 punkt
  6. Dzień 3 1.07.2022 Śniadanko serwuje sympatyczny właściciel w kooperacji z żoną, którzy oboje jak wnioskuję z ich postury sami lubią dobrze zjeść. Tacy są najlepsi, gdyż zazwyczaj nie skąpią niczego gościom. Po regulacji naciągu łańcucha wbijam na Nurburgring. Moim oczom ukazuje się zapchany po brzegi gigantyczny paddock. Oprócz mistrzostw Europy w Motogymkhanie zaplanowano równolegle szereg innych wyścigów motocyklowych na torze głównym. Startują przeróżne sprzęty: sporty wszelkich pojemności, sidecary, klasyki, skutery itd. Moja Teresa przed Nurburgringiem. Główny tor Nurburgringu. Główny tor Nurburgringu. Gigantyczny padock. Część paddocka przeznaczoną dla zawodników Gymkhany podzielono wg. krajów. Przyjechało dużo Francuzów, Holendrów, Niemców oraz Belgów. Generalnie przeważają te nacje, które miały blisko. Szybko odnajduję polski namiot, a także dwóch kolegów. Są Piotr i Andrzej obaj na Yamahach MT07. Później dołącza jeszcze Filip (sędzia główny polskich zawodów) tutaj gościnnie w roli arbitra pomocniczego. Kolega Andrzej na Yamasze MT07. Kolega Piotr podczas treningu, też na Yamasze MT07. Jedyny motocykl klasy ADV na zawodach. Podczas treningu bądź zawodów używam skóry. Na ramieniu naszywka identyfikacyjna. Plac na którym odbywały się treningi a potem zawody Gymkhany. Jak się później okazało piątek nosił roboczą nazwę „German motogymkhana deys”. Dowiaduje się, że wstęp na plac treningowy kosztuje 30 Euro extra oprócz opłaty, którą dokonałem wcześniej za udział w imprezie. No cóż, płacę i wjeżdżam. Jeszcze tylko deklaracja co do poziomu swoich umiejętności aby dołączyć do odpowiedniej grupy. Są do wyboru 3 opcje. Mój wybór pada na środkową. Trasa okazuje z gatunku łatwych i szybkich. Sesje trwają 25 minut, co zupełnie wystarcza aby „wjeździć się w plac”. W przerwie oczywiście nieustanne żarciki z kolegami. Wesoła zabawa trwa do godziny 18. Próbuje nadążyć za kolegą podczas treningu. Plac okazał się doskonale przygotowany. Asfalt taki jaki powinien być: równy, czysty bez dziur lub łączeń. Dawało to poczucie bezpieczeństwa. Gość w kamizelce to jeden z zawodników. Wszyscy pełnili dyżury w określonych godzinach i poprawiali przewrócone pachołki. Tu dla odmiany kolega goni mnie. Co znamienne, prawie wszyscy uczestnicy przywieźli swoje motocykle na przyczepach lub busami. Wynika to z faktu, że jednoślady do Gymkhany są poważnie modyfikowane i nie nadają się w praktyce do dłuższej jazdy po drogach publicznych. Zgodnie z przewidywaniami jestem na imprezie jedynym użytkownikiem ADV, a mój przyjazd „o własnych siłach” budzi szczere uznanie. Wieczorem w hotelu nawiązuję znajomość z Janem, zawodowym fotografem motorsportu z Belgii, który przyjechał uwieczniać jakąś rundę ważnych zawodów. Spoko gość, obiecuje wpaść na zawody Gymkhany aby cyknąć mi parę fotek. Jego zdjęcia wyszły wspaniale. Mam dzięki temu znakomitą pamiątkę.
    1 punkt
  7. Dzień 2 30.06.2022 Dzionek rozpoczynam od zwiedzenia muzeum motoryzacji zlokalizowanego w dawnej fabryce Wartburga. Interesująca ekspozycja, która powinna zainteresować każdego miłośnika motoryzacji. Podziwiam samochody z początku XX w. oraz cały przekrój aut marki Wartburg. Wrażenie robi perfekcyjny stan zachowania eksponatów, a także modele produkowane w krótkich, unikatowych seriach. Są też motocykle wśród, których dominują jednoślady z okresu NRD. Obok muzeum motoryzacji w Eisenach stoją dawne hale fabryki Wartburga. Stan jak na foto. Pierwszy samochód Wartburg, Model 1 z 1899 roku. Samochód z początku XX w. w muzeum motoryzacji w Eisenach. Takie drewniane wózki były produkowane zaraz po zakończeniu II wojny światowej. Wartburg sportowy. Ten model zdobył nawet jakąś nagrodę w USA za design, całkiem słusznie. Wartburg kombi wraz z całym oryginalnym piknikowym wyposażeniem. Ciekawy patent zamiast opon pneumatycznych. Pracownicy fabryki żegnają ostatniego Wartburga. Ostatni Wartburg, który zjechał z taśmy montażowej. Wartburg rajdowy z fabryczną lawetą. Dział motocykli. Ukontentowany powracam do motocykla i kieruje się na stacje benzynową. Drożyzna dotarła również do Niemiec. Trzeba zapłacić po 2 Euro za litr, trudno. Ponadto, zmiana zębatki w Tenerce (z 46 na 50 zębów) wymusza na mnie częstsze tankowania. Dobrze, że przynajmniej autostrada jest bezpłatna. Do miejscowości Nurburg przyjeżdżam na planowaną godzinę 18. Zamknięte, trzeba zadzwonić po gościa. Po chwili facet przybywa, a ja biorę klucz do pokoju, gdzie wrzucam wszystkie swoje graty. Mini hotelik znajduje się dosłownie po drugiej tronie Nurburgringu. Powstał zapewne z myślą o odwiedzających obiekt kibicach. W pokojach i na korytarzu wszędzie zamieszczono dekoracje przedstawiające zdjęcia zawodników lub też wspaniałych sportowych maszyn Jest jeszcze jasno i do zachodu słońca ładnych kilka godzin dlatego postanawiam powłóczyć się po trochę okolicy. Jadę lokalnymi drogami do benedyktyńskiego opactwa w Maria Laach. Tam właśnie trwa msza, zwiedzać nie wypada, czekam więc cierpliwie na koniec nabożeństwa. W międzyczasie obserwuję jak ludziska pchają się do kościoła z psami na smyczy albo na rękach, co budzi moje mieszane uczucia. W moim hotelu koło Nurburgringu jest dużo akcesoriów motoryzacyjnych. Na wycieczce trudno o zachowanie porządku. Po przyjeździe wysypuję zazwyczaj całą zawartość worka na podłogę. Boczne drogi koło Nurburgringu. Romańskie opactwo w Maria Laach. Po powrocie pobieram obowiązkowe piwo z lodówki wystawionej przez gospodarza i zaznaczam ubytek kreską w zeszycie przy swoim nazwisku. Fajny pomysł, nie trzeba chodzić do Lidla czy na stację benzynową.
    1 punkt
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Wchodząc na stronę akceptujesz regulamin i politykę prywatności.