Nie wiem czy to wynika z mojego strachu czy respektu przed niebezpieczeństwem, ale np. na skrzyżowaniu staram się startować z jakimś samochodem, nie wiem czemu, nie potrafię wytłumaczyć. Nienawidzę jazdy na kole (jednym ), nie miejcie mnie za mięczaka/frajera ale mając 12 lat doznałem urazu kręgosłupa, właśnie przez to (robiłem "wheelie" na Simsonie) taki lęk. Chodź jak czasami docisnę i trochę szarpnie i podniesie to oczywiście nic, ale żadne Stunt'y nie wchodzą w grę. Jazdy z pasażerem uwielbiam, pod warunkiem że jest to rówieśnik (czyli osoba w moim wieku) lub starsza. Nie wiadomo co dziecku wpadnie do głowy - nie będzie się trzymać, zeskoczy bo się X-Menów naoglądało czy wsadzi zrobi jakieś totalne głupstwo. Plamy oleju, benzyna, tłusty shit na drodze. To jak jadę w dalszą podróż np. do rodziny nad morzem, ponad 600KM to lęk że nie wrócę albo będę "warzywem", ale to przechodzi jak wsiadam na rumaka. Boję się meneli (szczególnie wieczorkiem) którzy mogą wtargnąć mi na drogę. Nie wsiadam na motor gdy jadę na dalsze trasy gdy widzę że opona jest bardzo zdarta (kolejne doświadczenie z Simsona, na szczęście przy prędkości ~ 10 KM/), na bliskie lajtowo. Na dłuższe trasu biorę zawszę trochę oleju na zapas, oraz trochę benzyny w 2-litrówce po pepsi (a to już doświadczenie z bułgarii kiedy nie umiałem się porozumieć a wyciekał mi olej, na szczęscie dogadałem sie po 30minutach ). W ogolę jak się zastanowić to motocyklista ma strasznie ciężkie życie na naszych drogach... Pozdrowienia