Skocz do zawartości
Forum Śląskich Motocyklistów

Chorwacja na GSX-Rach


MiloszRR

Rekomendowane odpowiedzi

Dzień pierwszy:

Budziki nastawione na 4:00 motocykle stoją pod domem, budziki dzwonią, śpimy dalej. Zmęczenie po poprzednich dniach dało się we znaki, musieliśmy trochę odespać. Wstajemy o godzinie 5. Kawa, fajek, schodzimy montować torby i karimaty. Wskakujemy w kombiki, i lecimy. O tej porze jeszcze trochę zimno, 11 stopni ale świeci słońce, będzie dobrze. Dojeżdżamy po godzinie do Bohumina. Równa setka zrobiona, sprawdzamy jakie spalanie wyszło 5,5l około w obu sprzętach. Winietki w Czechach „nie egzystuju” na motocykle. Śniadanie na stacji, pałaszujemy po 2 kanapki, i jazda bo daleka droga przed nami. Kierunek Brno, praktycznie cały czas autostrada, przelotowa 160, jest OK. Zjeżdżamy na centrum Brna, zatrzymujemy się na stacji żeby sprawdzić drogę. Biorę mapę, ale trochę mało dokładna, idę na stację pytam się pani z obsługi którędy na Wiedeń. Potłumaczyła mi łamaną angielszczyzną, że mam się kierować na Modrice a później to będzie autobana. No to OK wsiadamy i jazda. Widzę znak, zjeżdżamy na tą drogę i jedziemy, po chwili zdaję sobie sprawę że to chyba nie ta droga. Lekko podenerwowany na czeskie oznaczenia zarządzam odwrót. Wracamy do Brna (20km) Widzę znak Brno następnie Wien to jedziemy. Stacja, tankowanie, jazda. Na Wiedeń już niestety autostrady nie było, ale droga całkiem przyjemna, powodów do narzekań brak. Po chwili granica Austryjacka. Wiedzieliśmy że tam już winiety nas obowiązują. Więc pierwsza stacja BP, winiety po 4,5 ojro na 10 dni, jest OK. Tak mnie to wszystko ucieszyło, że po 300 metrach zorientowałem się że nie zabrałem ze stacji plecaka, dzida nazot, jest, Kontynuacja challenge’u. Wiedeń ukazał nam się dość szybko, aczkolwiek zwiedzanie mieliśmy już zaliczone kiedyś tam, więc jedziemy baną bokiem w kierunku na GRAZ. Ruch naprawdę spory, trzeba uważać, przy okazji pierwsze oznaki zmęczenia. Lekkie zdenerwowanie, krótka sprzeczka, kopnięta barierka i zawracamy, przejechaliśmy zjazd. Następny czas stracony a ja coraz bardziej wściekły, już nawet nie wiem na kogo, chyba na siebie, że pobłądziłem i nie zauważyłem znaku. Kierunek MARIBOR – Słowenia. Przed wyjazdem upewniałem się jeszcze jak zjechać przed granicą z autostrady żeby ominąć w Słowenii autostradę której jest 20 km i trzeba wykupić winietę za 7,5 euro ważną tylko 7 dni. Więc na powrót nie starczy, a wydawać w sumie 160 zł żeby zrobić 40 km ichniejszą autostradą mi się nie uśmiecha, rozbój w biały dzień. No ale że humor mi się lekko popsuł i nie miałem ochoty szukać drogi objazdowej, pojechaliśmy prosto na granicę. Słoweńcy w unii więc granicy brak, co chwilę te znaki „Kup winiete”, olać to, do Ostrawy też często jeździ się autem bez winiety i jest ok., to tylko kawałek. Po chwili widzimy bramki a za nimi coś w stylu Policji, tyle że „Inspektore Transportu” albo coś w ten deseń. Sprawdzanie winiet, myślę „No to pięknie 165 ojro poszłooo (7,5e x2 x10 +2x 7,5e) . Ale odziwo przejechaliśmy bez zatrzymana, widocznie zatrzymywali samochody bo zagraniczne rzucają się w oczy, a ze w moto z tyłu to git. Po zjeździe z autostrady ucieszeni zatrzymujemy się na parkingu przy jakiejś stacji, bo miałem dziwne wrażenie że coś za bardzo mi się lusterka ruszają. Po krótkiej analizie doszedłem dlaczego. Odkręciły się śruby trzymające cały stelaż. Jedna wypadła, drugiej niewiele brakowało. Zakręciłem tą co została, trzyma się możemy jechać. Kilka km i granica, passport kontrol, jesteśmy w Chorwacji. Stacja, telefon do brata ile jeszcze zostało (on pojechał autem dzień wcześniej wiec był już na miejscu), 300 km, PKP. Kawa, fajek, nestea chwilę posiedzieliśmy i trzeba ruszać. Znowu bramki, płacę za przejazd, pytam się o drogę na Zadar. Początkujący angielski w połączeniu z migowym i tłumaczy mi jak jechać. Jakoś nie chciało mi się mapy wyciągać i jej posłuchaliśmy. Błąd, 80 km w rzyci. Po prostu pani zapomniała powiedzieć że gdy zobaczę znak Split to mam tam skręcić a nie czekać aż zobaczę następny z napisem Zadar. Śmigamy baną, robi się chłodniej, tunele, szarawo, STOP. Zmieniam szybę w kasku na jasną a żona przeciwsłoneczne brele do plecaka, bluza pod kombi, up up the way . Widoki ładne, ale robi się ciemniej. Zapala się rezerwa, stacji nie widać. 50 km zaczynamy się poważnie martwić czy nie przyjdzie mam zaraz ich pchać. Jeszcze kilka łuków widzę znak, jest stacja, dzięki Ci Panie. Dystans dzielący nad od celu maleje wraz z temperaturą, robi się coraz chłodniej. Okolice 17 stopni. Wjeżdżamy w serię tuneli, pojawił się wiatr, ale zaskakująco ciepły. 26 stopni, nasz zjazd na Zadar2. Bramki, płacimy, jedziemy na umówioną stację, po chwili wchodzimy do naszego „apartmani” szczęśliwi, że na dzisiaj już nigdzie nie jedziemy 1230 km, „troszkę” zmęczeni jemy kolację i kima.

Dzień drugi.

Pobudka o 9, śniadanko, plaża na kamykach. Polecam wziąć karimatę na plażę i obowiązkowo jakieś buciki. Podczas nurkowania znaleźliśmy coś co wyglądało jak duży krupniok, miejscowi powiedzieli nam później że to jakieś dziwne żyjątko zwane morskim ogórkiem, lub też mniej oficjalnie „sea Dick”, podobno jak się to ściśnie to pluje . Piechotką wybrzeżem podeszliśmy sobie do centrum, wydawało się że to będzie 10 min spacer, w sumie maszerowaliśmy ponad godzinę. Piękne widoki, błękitna woda, myślałem że jesteśmy w raju. W centrum usiedliśmy na jakimś placu zabaw w cieniu, szybka wycieczka do spożywczaka po coś zimnego i pączki (BTW świetne pączki tam mają) pierwsze szlify języka chorwackiego, idziemy dalej. Główna brama miasta i szukamy jakiegoś ryneczku. Jednakże zanim znaleźliśmy coś na kształt rynku obeszliśmy labirynt wąskich urokliwych uliczek pełnych turystów i małych sklepików. Ciepło, bardzo ciepło, idziemy na promenadę, podziwiamy widoki, kilka fotek, wracamy do domu. Wiemy, że tu trzeba przyjść wieczorem, wtedy klimat całkowicie się zmienia. Jakiś obiad, kąpiel w morzu, odpoczynek. Robi się ciemno, wsiadamy na moto i tym razem jedziemy do centrum, odpuściliśmy już kombinezony, zabraliśmy tylko kaski. Wchodzimy główną bramą i nie poznajemy tego miejsca. Ludzi x5, 10 chłopa z akordeonem i gitarami śpiewają przed jakąś restauracją, naprawdę świetny efekt w tej wąskiej uliczce, wszędzie ludzie, cieszą się, rozmawiają, jedzą rybki z grilla, multum zapachów coś pięknego. Idziemy na duży plac w centrum, koncert orkiestry, grają tak że zapiera nam dech, posłuchaliśmy 3 utworów, wielkie brawa, idziemy na promenadę. Wieczorem przygrywają tam morskie organy, polecam tego posłuchać, a zaraz obok wielkie solarne koło które w dzień się ładuje a w nocy świeci wszystkimi kolorami tęczy gromadząc przy tym tłum skaczących dzieciaków i zaaferowanych turystów. Godzina 22 nadal jest gorąco, idziemy na lody, ja dzięki swojej pomyłce musiałem zjeść 2 gdyż żona nie je owocowych, a niestety taki zamówiłem. Zdziwiony byłem tylko rozmiarem tego przysmaku, 6 kuna za gałkę (ok. 3 zł) i szczerze to wystarczy, po 2 byłem pełny i niemiałem miejsca na kolację. W domu piwko grill i spać.

Dzień trzeci

Poranek po raz kolejny przywitał nas pełnym słońcem. Po śniadaniu liczymy się z naszym przemiłym gospodarzem i wyjeżdżamy. Od teraz aż do Dubrovnika jechaliśmy drogą krajową nr 8 czyli wybrzeżem. Piękne widoki i zakręty na których jest jedna zasada. Znak 60 mówi nam o zakręcie lekkim, spokojnie można jechać 100 km/h, znak 50 informuje o naprawdę fajnym winklu na którym jak się ktoś postara to na kolano zejdzie, natomiast 40 i mniej – zwolnij do tej prędkości, ciasne zakręty nierzadko o 180 stopni. Jadąc przez Chorwację zauważyliśmy jeszcze 2 rzeczy, pierwsza to brak wszechobecnych reklam i billboardów co jest bardzo pozytywne, można odnieść wrażenie że jest się z dala od jakiejkolwiek cywilizacji w każdym razie pozytywna, druga natomiast nakazuje myśleć naprzód, mianowicie brak stacji benzynowych na trasie, zdarzają się one naprawdę rzadko więc polecam zatankować jak się już takową znajdzie i nie czekać na ostatnią chwilę. Trogir. Miasteczko na pierwszy rzut oka spore. Troszkę się z bratem potraciliśmy na wjeździe, ale po chwili już szukaliśmy noclegu. Pani z biura informacji turystycznej pokazała nam na mapie gdzie mamy szukać i gdzie są najlepsze miejsca do plażowania. Dojechaliśmy do odpowiedniej części miasta i sprawdziła się zasada – nocleg sam Cię znajdzie. Camping pełny, ceny noclegów jak dla nas za wysokie, już mieliśmy się zgodzić na 65 euro/ noc w domku w stylu wczesnego PRL, kiedy to podjechał facet na skuterku z pytaniem „Apartmani?” No pewnie że apartmani, tutaj znów nauka chorwackiego, „Koliko dana, Koliko nocze” itp. W międzyczasie gdy jeden dzwonił gdzieś za noclegiem podjeżdża następny i znowu „Apartmani?”, nie zdążyliśmy mu odpowiedzieć i podjeżdża trzeci z tym samym pytaniem. Postanowili, że nam pokażą gdzie co i jak. Wsiadamy na plecaka na te skutery i tylko jedną rzecz miałem w głowie po kilku minutach jazdy „KAMIKADZE”.  Podwieźli nas do dużego białego domu, zaprowadzili na samą górę i pokazują pokoje. Klima jest, wszystko nowe, łazieneczka itp. Miodzio, ale jak pokazali nam taras… widok na całe wybrzeże, przepiękny. Utargowaliśmy do 55e za 4 osoby, zostajemy 2 dni. Szybki obiad, wypad na plażę, już bez kasków. Pani z biura miała rację, pięknie tu. Jedynym minusem jest cholernie słona woda, nie polecam się jej nałykać za dużo . Przy plaży jest też prysznic ze słodką wodą do opłukania, i kilka budek z lodami. Wieczór to wypad na miasto, bardzo sympatycznie. Piękna promenada z palmami pośrodku, statki, jachty, grajki, Indiany i wielki rząd motocykli i skuterów. Siadamy w jakimś ogródku na tyłach, „Ledovy Caj” i „Karlovacko” w sam raz na Chorwackie upały. Z tyłu miasteczka mały port i targ z masą owoców, pamiątek i ciekawych ubranek. Trogir jest chyba najlepszym miejscem na tego typu zakupy. Najwięcej i najtaniej. Jadąc z Dubrovnika specjalnie wróciliśmy do Trogiru na małe zakupy pamiątkowe. Po powrocie do motocykla nawiązaliśmy interesującą konwersację z przemiłą parą francuzów na BMW 1200 Adventure. Co prawda rozmawialiśmy angielsko-francuskim ale było naprawdę miło. Zdziwieni tylko byli że my z Polski na sportach przyjechaliśmy, w końcu Suzuki GSX-R to motocykle o przeznaczeniu „typowo turystycznym” :D .

Dzień czwarty

Za cel obraliśmy park narodowy KRKA który miał się znajdować jakieś 40 km od Trogiru. W rzeczywistości 80, ale to efekt naszej „dokładnej” kalkulacji, żona w końcu jest geodetką z zawodu . Drogę już w sumie znaliśmy, trzeba było wrócić się do Sibenik’a i podążać za znakami. Do parku nie można wjechać własnym pojazdem, trzeba zjechać autokarem po wąskich serpentynach. Bilet w dwie strony kosztuje 100 kuna (ok. 55 zł). Wycieczka busem trwa jakieś 10 minut, następne spacer kilka minut w dół i jesteśmy w raju, czyli pod wielkimi wodospadami . Zaznaczę że jest to jedyne miejsce w całym parku gdzie można się popluskać i popływać w słodkiej wodzie . Spędziliśmy tak prawie cały dzień, pospacerowaliśmy, pooglądaliśmy rybki pływające ławicami oraz przepiękną przyrodę. Gorszy był tylko powrót na miejsce skąd zabierał nas autobus. Piękne strome i długie schody pod górę. W tych temperaturach już nie robiło różnicy czy po kąpieli użyliśmy ręcznika czy nie, i tak na górze znowu byliśmy mokrzy, tyle że ze słodką wodą nie miało to wiele wspólnego . Droga powrotna do domu bez przygód, wieczorem jeszcze jeden spacer po mieście, później na plażę usiedliśmy w plażowym barze i oglądaliśmy mecz o mistrzostwo świata. Tak mi się tam podobało że nawet nie pamiętam zbytnio kto wygrał . Po meczu piwko/Jan III Sobieski na tarasie i spać.

Dzień piąty

Trochę mi się zeszło od ostatniego razu jak to pisałem, więc już mniej szczegółów pamiętam, ale postaram się już krócej napisać resztę.

Wycieczka do Makarskiej, byliśmy nastawieni na coś bardziej szałowego, w końcu wszyscy zachwalają to miejsce. Jednakże oprócz pięknych gór znajdujących się kilka km od plaży nie zobaczyliśmy nic aż tak zachwycającego, aby było warto się na ten temat rozpisywać. Swoją drogą całkiem niezły widok, leżę sobie na materacu na morzu i patrzę na wysokie góry, coś jakby Polskę ścisnąć od góry do dołu.  Ludzie u których nocowaliśmy okazali się bardzo przyjaznymi, jeden z nich akurat miał urodziny, więc poczęstowali nas smażonymi świeżymi rybkami i winem domowej roboty, winko bardzo dobre, aczkolwiek nasze lepsze połowy gorzej je strawiły, budząc się z „lekkim” bólem głowy.

Małe centrum, ze starymi kamieniczkami, szeroki deptak przy którym cumowały jachty i małe kutry rybackie. Na końcu deptaka dyskoteka, do której ze względu na potwornego kaca naszych kobiet, nie mieliśmy już ochoty zwiedzać. Dudnienie głośników na kacu jest niewskazane. Łażąc między tymi knajpkami, dojrzeliśmy armaturę z Polski, jednakże jeźdźca nie było, i skuter z piosenki Sidneya Polaka – Burgman 650 Executive w białej perle, zacny sprzęt.

Po 2 dniach nasiadówki w Makarskiej trzeba jechać dalej. Chcieliśmy z początku zawitać do Splitu, jednakże widok wielkiej metropolii trochę nas zniechęcił i pognaliśmy w stronę Dubrovnika. Droga przez wybrzeże piękna, eleganckie widoki, ładnych kilka winkli na których można było poodkręcać, jednym słowem bajka. W miejscowości Omis nieprzyjemna przygoda, czekałem na żonę która trochę wolniej omijała sznurek samochodów więc zatrzymałem się przy drodze. Żona już jechała za autobusem, i chciała do mnie zjechać na pobocze, kierowca autobusu (baran jeden) nie chciał się dać wyprzedzić z prawej strony i zaczął celowo zjeżdżać do prawej krawędzi, do barierek. Kobita się zatrzymała, motocykl przechylony na max w stronę barierek, ale dała radę i utrzymała ciężar. Wdałem się w potyczkę słowną z kierowcą, ja po swojemu on po swojemu, emocje rozładowane. Podjechał policjant na moto i zapytał czy wszystko OK., przytaknęliśmy i pojechał dalej.

Jedziemy w stronę granicy z Bośnią, wyprzedzają nas młode chłopaki na niemieckich blachach – cabrio Porsche, jakieś Audi, coś tam jeszcze. Pierwsza granica wyciągamy paszporty, pokazujemy, jechać dalej. Na parkingu widzimy tą grupkę i celników, sprawdzają numery nadwozi itp., my jedziemy. Po kilkunastu kilometrach znowu jadą, wyprzedzają i spotykamy się przed granicą, znowu trzepanka, my jedziemy.

Zbliżamy się..

Dubrovnik.

Na wjeździe do Dubrovnika potężny most, z wysokimi naciągami, nieźle to wygląda, za mostem parking. Zatrzymaliśmy się, podszedł do nas momentalnie „apartmani” dogadaliśmy się z ceną, niedaleko miał, bierzemy. Czekamy tylko na brata i udajemy się na miejsce. Wjazd co prawda lekko problematyczny bo bardzo stromy, ale z tym sobie poradziliśmy, rozłożyliśmy manele, włączyliśmy Klimę i odpoczywamy. Wieczorem udaliśmy się do centrum samochodem, parkingów jak na lekarstwo w dodatku strasznie drogie, dokładnie nie pamiętam ceny, ale coś około 40 zł/h, wszędzie zakazy, więc trzeba było stanąć dalej od centrum, bilecik parkingowy trzeba wykupić, tu już taniej, coś ok. 5 zł/h.

Centrum miasta piękne, od groma ciasnych uliczek ze sklepikami, na ścianach jeszcze sporo śladów po kulach, niektóre zalepione, ale widać że w miarę świeże. Wchodząc na keję można było poczuć i wyobrazić sobie czasy piratów, jak chlali rum i pluli tytoniem po kątach, śmiejące się nawalone portówki itp. historie :), rewelacja. W sklepie rybnym przy porcie zakupiliśmy świeżutkie rybki, nazwy niestety nie pamiętam, drapieżne w każdym razie sądząc po sporej wielkości ząbkach, w cenie ok. 50 zł/kg, przyprawione wrzuciliśmy je w folii na grilla. Polecam każdemu, rewelacyjne w smaku.

Warto również wybrać się na małą plażę przy hotelu, niedaleko centrum. Ogrodzona wysokimi skałami, ludzi niewiele, kamienie otoczaki, bez ostrych krawędzi, w skale spora jaskinia do której można wpłynąć i pooglądać kraby siedzące na skałach.

Po 2 dniach spędzonych w tym pięknym miasteczku czas na nas. Planowaliśmy wyruszyć w nocy ok. 3, jednakże trochę się zdenerwowaliśmy na właścicieli, bo zaczęli o północy (wtedy wyjeżdżał brat z kobitą i dzieckiem) sprzątać pokój, trzaskając się przy tym niemiłosiernie, a że w dodatku w tamtym pokoju znajdował się aneks kuchenny, nie mogliśmy zrobić sobie przed wyjazdem ani kawy, ani zjeść kanapki. Zamknęli też na klucz drzwi zewnętrzne i nie mogliśmy wyjść, trzeba ich było obudzić. Więc olaliśmy temat i wyruszyliśmy ok. 6 rano.

W drodze powrotnej temperatura była tak wysoka, że lało się z nas strumieniami. Nie zakładałem już kombinezonu, tylko samą kurtkę, i nawet przy 200km/h z rozpiętą kurtką było strasznie gorąco. Chcąc ominąć autostradę w Słowenii, dzięki uprzejmemu policjantowi, pobłądziliśmy i straciliśmy jakieś 2 godziny, próbując odnaleźć właściwą drogę. Lepiej było wtedy do nas nie podchodzić :D. W Austrii już chyba ze zmęczenia, zapomniałem rozłożyć nóżki na stacji benzynowej i przy zsiadaniu motocykl glebnął. Na szczęście Cash pad przyjął to na siebie, i obyło się bez szkód w sprzęcie, ale siara niestety była 

Wiedeń przywitał nas sromotną ulewą, kolacja w McDonaldzie, i zastanawiamy się czy jest sens jechać dalej. Dzwonię do brata zapytać jaka pogoda w Polsce. Leje, na całej trasie z Wiednia leje. Godzina 22:30, trzeba się gdzieś przekimać. Zmęczeni jak cholera, 1200 km za nami, a jeszcze trochę zostało. Jest zimno, spać na stacji benzynowej nam się nie uśmiecha, deszcz nie odpuszcza. Pojechałem na zwiady, i szukam znaków ZIMMER FREI, znalazłem w okolicy 3, wszystko zajęte, nawet garażu nikt nie wynajmie. Wróciłem na stację i oznajmiam żonie, że niestety ale kimamy na stacji. Po 10 minutach dzwoni telefon, facet się zlitował, powiedział że ma miejsca, i dom stoi pusty, wynajmuje go firmie ale oni w weekendy jadą do domu. Dojechaliśmy gdzie trzeba było, domek rewelacja, można było wziąć kąpiel, i się wyspać. Ekspres do kawy był, więc można się było obudzić, nikogo w domu nie było, właściciel powiedział by do niego zadzwonić jak się wyśpimy i wtedy on pozamyka i rozliczymy się za nocleg.

Wstaliśmy, telefon do gościa, pogadaliśmy sobie, okazało się że też kiedyś jeździł, i dlatego do nas oddzwonił, bo wie jak to jest wracać w deszczu zmęczonym. Reszta drogi przebiegła bez większych przeszkód, na obiad zdążyliśmy do rodziców do Rybnika, i powrót do Bytomia.

Podsumowując wyjazd jak najbardziej udany, strat w sprzęcie i ludziach brak, wszystkie kości całe. Motocykle nawet nie zająknęły, nawet podczas Chorwackich upałów sięgających 40 stopni w cieniu.

Koszty nie były jak na nasze realia wygórowane, koszt paliwa ok. 1900 zł, zakwaterowanie z żarciem ok. 2500, bez przesadnego oszczędzania. Polecam każdemu kto się waha czy jechać do Chorwacji na moto, ale chyba lepiej w sierpniu, jak temperatura trochę spadnie 

Pozdr LWG

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Wchodząc na stronę akceptujesz regulamin i politykę prywatności.