Skocz do zawartości
Forum Śląskich Motocyklistów

Od Zarażenia Do Pierwszego Sprzęta...


MadJack

Rekomendowane odpowiedzi

Jako łebek gdzieś od 7 roku życia cały czas chciałem motorynkę. To też dziadka męczyłem, ale ten się nie zgodził. Powiedział, nie będzie mój wnuk na motorynce jeździł i... kupił mi simsona S51 za 400zł z nowym wałem w reklamóweczce gratis, pamiętam jak dziś. Parę dni simel był po kapie i zaczęła się jazda... "ale nie jeździj na wyższym biegu niż na dwójce". Ale że na dwójce katowałem na max, to za chwilę był tekst "wrzuć sobie trójkę lepiej, ale na lekkim gazie", później to samo z czwórką. Kurde, co na tym simlu się przeżyło (blizny do dzisiaj ), piękne lata Najszybszy simson w gminie, każdy myślał, że tam mam 80ccm, a to zwykła 50tka. Miałem go 8 lat. Jeżdżone codziennie (w zimę może nie dzień w dzień, ale też często) na max obrotach każdy bieg. Jak sprzedawałem dalej latał malinowo. Do dziś nie wiem co w nim siedziało. No nic to, ale jak sprzedałem, to zaraz kupiłem ETZ250, pojeździłem rok, sprzedałem przed 18stką, zrobiłem prawko A+B, kupiłem auto (CRX) i jakoś 2 lata bez 2oo żyłem Ale na szczęście kumpel cały czas mnie przekonywał, że jak będę chciał to pogodzę i auto i moto. Zaczęło się oszczędzanie i w tamtym roku na wiosnę zawitała F2 którą mam do dzisiaj. Ehhh, aż miło to wspominać Jak bym miał opisać wszystkie historie jakie mnie spotkały na poprzednich sprzętach, to bym chyba forum przeciążył Pozdro maniaki!

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

U mnie to trochę trwało. najpierw szwagier kupił se 2 MZty no i śmigalismy trochę ale jakoś bez entuzjazmu. motocykle były mi wtedy obojetne. Lecz pewnego dnia kolega z pracy na tyle mi zaufał i dał sie karnać GSXR750 stary olejak, no i sie zaczeło. Po krótkiej przejażdzce jak z siadłem z motoru to juz byłem innym człowiekiem. Przez pierwsze 3 dni nie mogłem zasnąć taki byłem podekscytowany. Odrazu ubrałem sobie nowy cel w życiu, prawko i motor. I dalej już poszło szybko.Żone też zaraziłem jak sie karła moim starym GPZtem, prawko juz robi i maszyna stoi w garażu i czeka na swoja panią.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

a co mi tam tez napisze moja historie......Od bajtla fascynowały mie motory, jezdzac na kole sorki rowerze wyobrazałem sobie ze to motor Pamietam jak dzis, jak bardzo chciałem miec motorynke, ale standardem byli rodzice.... bo synek od sasiada sie zatrzasł na ogarze W tym czasie kolega z klasy kupił sobie motorynke potem sonsiat z wierchu Co to był za szpas jak dali pojeżdzic wtedy to wiedziałem ze musze miec moto Nawet usiłowalem przekonac wyższa instancje (rodziców) karta motorowerowa, ale byli nie ubłagani Mecze ich tym praktycznie jaks od 10 roku zycia. Potem kolega i sasiad sie pozbyli motorynek i chciałech nawet odkupic ale nie bylo za co Nastapilo pare latek spokoju (przyszlo technikum)............ Prawko na B samochod i jakos mnie wchłonely 4 kółka (17latek własne autko wypas ) Aż pieknego dnia kolega oznajmił ze dostał od wojka ETZ 251 (po beznadziejnym tuningu) Coś sie posmigało, ale na zime motor wyladował w piwnicy dłubalismy dzielnie we dwoch, aż doprowadzilismy MZ do stanu pierwotnego (nawet zdobylismy dozownik do oleju ) Co to byla za maszyna pierwsza moja jazda po remoncie wygladala tak, ze 40 metrow na kole ujechalem z sercem na ramieniu i mysla ze zara sie obale Jednak udalo sie postawic na 2 kułka przed zakretem i było wypas. Pozniej odkupilem MZ od kumpla i smigalem Nią z czego rodzice byli bardzo niezadowoleni (motor = smierc, deszcz, zimno itp) w koncu sprzedałem i dolozylem do autka niestety taka była potrzeba ;(Bakcyl jednak powrocił jak bumerang gdy tylko podiołem sie pracy, w firmie był suzuki GN250 ten egzaminacyjny, kumple z roboty mieli też swoje moto to dali troche pojezdzic:) (jak nabrali zaufania) i stwierdzilem ze musze miec swoje własne 2 kołkaOdłozylem i kupilem ZXR750 (od znajomego straszny kibel ale tanio plus dłubanie) w miedzyczasie przyszla do firmy CBF250 na ktorej to cwiczylem juz do egzaminu na A Prawojazdy poszlo gładko z tym ze miesiac pożniej ZXR i ja yladowalismy pod puszka (babka wymusila motor połozylem i tak skonczyła zywot ZXR) Troche kasy odzyskalem ale tydzien poźniej zmiarzdzylem paluchy i 2 miesiace reka w gipsie Kasa sie rozplynela a ja zostałem bez moto ;( Praca sie skonczyła ;(ALE PASJA JEST I BEDZIE a kase juz zbieram i moto szukam oby na sezon sie wyrobic czego sobie i wszystkim zycze lewa

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

  • 5 tygodni później...

Moja historia przy Waszych naprawdę jest krótka. Fascynacja 2oo była zawsze, ale jakoś poza krótkim epizodem z Komarem nie miałem do czynienia z motocyklami. Zawsze coś stawało na przeszkodzie - studia, praca, słabe finanse, remont mieszkania. Ale bakcyl gdzieś siedział. Obudził się w czasie oglądania chłopaków z OCC na Discovery i nie dało się go już uspokoić, potem kuzyn kupił GS500, wystarczyło parę jazd abym stwierdził że muszę mieć motór. I tak od zeszłego roku zacząłem realizować swoje pragnienia. Teraz jestem w trakcie poszukiwań swojego pierwszego prawdziwego motocykla - już jest upatrzony.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja praktycznie przez cale zycie nie mialem do czynienia z zadnym jednosladem nie liczac dawnych czasow kiedy przejechalem sie na motorynce kolegi Coprawda caly czas motocykle robily na mnie ogromne wrazenie ale objawialo sie to raczej podziwem dla ludzi jezdzacych na tych wspanialych sprzetach niz checia posiadania wlasnego. Wszystko zmienilo sie diametralnie w 2007 roku kiedy to kolega (zreszta ten od motorynki) kupil sobie swojego wymarzonego sprzeta. Wtedy to pierwszy raz mialem okazje obcowac z powaznym motocyklem. Jednak kolega dosyc szybko mial wypadek i moj zapal zostal szybko ostudzony, az do 2008 kiedy to wreszcie przejechalem sie na jego sprzecie i zrozumialem ze to jest to czego mi ciagle brakowalo Potem posypalo sie juz lawinowo, szybka decyzja o zapisaniu sie na kurs, poszukiwania pierwszej maszyny i tak oto dzisiaj nie wyobrazam sobie juz zycia bez dwoch kolek Pozdrawiam wszystkich

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

moja moto biografia...od zawsze motory były łał w dodatku moj kuzyn miał rometa predoma mialem wtedy 8 lat kiedy uslyszalem 1-szy raz jak chodzi ahh co to byl za przecinak xDD kiedy mialem 9lat kolega mial do sprzedania cos z pedalami co sie zwalo ... motorower prosilem rodzicow o zgode na kupno owego padła za wlasna kase z komunii (kase mam do dzisiaj okolo 1300 i idzie na a1 xDD) ale sie nie zgodzili lecz owego dnia tato gdzies zniknał gdy wrocił wyprowadzil z przyczepy 20 letniego rometa predoma popłakałem sie nie wiedzac ze czeka mnie to jeszcze 2 razy...na 1-sza jazde musialem czekac jeszce tydzien by dziadek moje kochane padlo zreanimuje... 1-sza jazda była okropna... tato zamiast powiedziecsrzeglo i hamulec powiedzial "SPRZEGŁO I ZAHAMUJESZ!" i tak zrobiłem... gratis wjechalem w stodole...Romecik byl foszasty 6 dni roboty 1 dzien jazdy. Po 2 latach rometa zmieniłem na coś co zwało sie SACHS było to troche lepsze 5 dni roboty 3 dni jazdy jezdzilem tym kolejne 2 sezony (oba motory sa jeszcze u mnie) w kwietniu po raz trzeci wyladowałem z moją dysplazja kolan w szpitalu tym razem juz nie z lewa nogą jak w 2 poprzednichypadkach lecz z prawa czekała mnie artroskopia kolana prawego ze szpitala wyszedlem po 3 dniach na swieto 3 maja... po 2 tygodniach zdjeto mi szwy i po rozmowie z rodzicami dostalem zgode na przygode z JAWĄ 350ts TWIN SPORT '90 za srednia 4.00 wiedzieli co robili jawa to padlo robie ja do dzis a zaczalem juz gdy mi zdjeto szwy dokladnie 3 dni pozniej jawe odmalowałem ustawilem zaplon itp. itd. potem wakacyjan ptrzerwa z motorami rehabilitacje wyjazd na wakacje do rzymu itp. kiedy wrociłem nadeszął rozmowa z tatą na temat kupna motoru dla mnie padlo na yamahe dt 125 lecz kupiłem kmx'a 125B motor super i nic sie nie psuje lać i jezdzic... teraz wiem ze od kawasaki juz chyba nigdy nie odejde... na swieta dostalem zbroje teraz kupuje buty na lato moze jakies ciuchy enduro... cóż moge wam napisac? moja przygoda trwa i bd trwacps. jeszcze jedno w miedzy czasie (listopad-grudzien) zrobilem sobie na polu za stodola tor gdzie mam chopke i uskuteczniam latanie itp. w najblizszym sezonie udezam w las... musze zebrac doswiadczenia zeby cos za rok tu napisac xDDmysle ze krotko to ujalem...pozdrawiam

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Pierwszy kontakt z moto - dzieciaki jeździły na wiosce na rometach wszelkich. Średnio mnie to ruszało, miałem Swojego BMX. Parę razy podróżowałem na zakupy do miasteczka jako plecak (plecaczek łwaściwie) i jedyne, co pamiętam, to strach.Parę lat później, jako 14latek, miałem okazję nabyć Komarka za 3 dychy zriunowanego, ale projekt umarł. Za to mogłem sobie WSK pojeździć (sąsiad pożyczył) i pojechać z koleżanką do lasu. Skończyło się na opierniczu od leśniczego, który spuścił powietrze z przodu i kazał z lasu wyp@#$%.Dłuższa historia zaczyna się w 2008 roku. Kończę 22 lata. Kilkuletnie już kłopoty ze stawem skokowym powodują chęć na dodatkowy napęd. Ma być silnik do roweru, później od maja przymierzałem się do kupna czegoś z silnikiem. Miało prawie nie palić i nie zruinować mojego budżetu, reszta parametrów na drugim mijejscu. Po analizie wielu modeli wybór pada na Komara, koniecznie z pedałami i raczej bez resorów z tyłu, bo lżejszy.Wrzesień. Dostałem od znajomego widomość, że jego kolega w Koninie rozsprzedaje garaż pełen takich zabytków. Jako, że wystawił na Allegro, to obejrzałem, KupTeraznąłem i postanowiłem wybrać sie po wynalazek osobiście. Nie mając nikogo znającego się, kogo miałbym zabrać, zabrałem wyniesioną z rozmów wiedzę i moją intuicję. Oraz narzeczoną, żeby było weselej. W piątek wieczorem wsiadam w Katowicach w pociąg, po 7 rano jestem w Koninie.Motórek dość ładny, choć nie wypicowany. Kolo próbuje mi pokazać, jak to cóś uruchomić. Nie pali. Po godzinie wiem już gdzie jest, jak działa i jak się czyści gaźnik.Wsiadam sam. Wiem teoretycznie, że np. sprzęgło powinno się łączyć, kiedy silnik już się kręci. Odpaliło, jadę, ale jakoś kurna powoli.Kolo mnie na nogach dogonił i rzecze: TO MA DWA BIEGI, GŁĄBIE.Rzeczywiście. Coś mnie tknęło, żeby trochę zwolnić rozsprzęgnąć przed zmianą (dotychczas zmieniałem jedynie biegi w wiertarce Celma, która sprzęgła nie posiada). Wrzuciłem dwójkę, puszczam rączkę sprzęgła.Juhu, udało mi się nie spaść na bagażnik mimo takiego kopa i nie rozwalić skrzyni biegów. Jadę jakieś 40 na godzinę.Nie patrząc, co gaz a co hamulec, naciskam oba i kręcę pedałami do tyłu. Prawie wyleciałem przez kierownicę. Czyli słabe hample w Komarze to mit.Niezły gracik, dobijamy targu.O 11 jesteśmy w Poznaniu. Narzeczona zostaje u ciotki pogadać o ciuchach.Jadę przejechać się po Poznaniu. Nie odpala.W baku podejrzanie mało paliwa.Jakiś dziadek instruuje mnie, jak jeździć na pedałach (dziękuję Panu Edwardowi za tę ceną uwagę.)Jadę na benzyniarnię. Nabywam mixol i pierwszy raz tankuję.Jak odmierzyć mixol? Apteka, nabywam strzykawke 20 ml.Nie pali.Aha, kranik odkręcić i przelać gaźnik. Jakoś odpalił na pych.Dziwnie przycichł. Zgasł. Intuicja podpowiada, że coś się zepsuło.Świeca nie ma ani kawałka gołego metalu. Jakiś "treźwy" gościu pożycza mi paczkę zapałek, której używam jako papieru ściernego. Przy okazji zauważa, że z wydechu za mało kopci. Mieszanka niby 30:1, ale co tam, dowalam jeszcze 10ml i trząchamy bakiem. Rozgrzewamy silnik, jadę dalej. Dzięki, Fred(tak się przedstawił).Po 5km znów zgasł. Fred coś na odchodnym mówił o zapchaniu świecy i późnym zapłonie. Sprawdźmy.Iskra jest. Przypomina mi się z podstawówki model dwusuwa. Żarówka się zapalała kiedy tłok był u góry. Wsadzam śrubokręt zamiast świecy i patrzę, gdzie jest najwyższe położenie tłoka, zaznaczam to na tym kole zamachowym, które jest pod lewą pokrywą. Może za późno iskrzy, może co innego.Jadą jakieś dwa osobniki na MZ. "Łapię stopa"Dwaj emeryci wracający MZ-ką z przejażdżki znajdują czas dla Komarka.Po godzinie wiem już, jak ustawić zapłon. To "koło zamachowe" to magneto, część prądnicy, info się przyda. Dziękuję Panom Ferdynandowi i Henrykowi.Komarynka pali od kopa, raduję sie jazdą rozświetlając mrok 15-watową żarówką. Pierwszy kontakt z "prawdziwym" ruchem drogowym i "mądrością" inżynierów ruchu drogowego. Żeby wyjechać z dworca na Głogowską wystarcyłoby skręcić w lewo.Ale nieeeeeeee! Zakaz skrętu w lewo.Pytam poznańskiego taksiarza. Po 5 km, 2 postojach na światłach i 4 skrętach w prawo robię to, co mógłbym zrobić od razu, gdyby ktoś pomyślał nieco projektując pasy.Głogowska długa, usina remontami. Pierwszy w życiu slalom na silniku.20:16 - wsiadamy w pociąg. Mieliśmy wsiąść w inny o 20, ale maszynista podmiejskiego zastawił mi drogę. Planujemy przejazd kombinowany przez Wrocław. Moje <tuli> zasypia.Jest dobrze, cały przedział bagażowy dla mnie. Do Wrocławia mam czas na przegląd. Na pierwszy ognień idą poąłczenia śrubowe wahacze z przodu, linki itp.WD40 leje się strumieniami.We wrocławiu motórek jakby ciszej jeździ. Nie skrzypi i w ogóle.Przesiadka. Po wyruszeniu, około północy, kierownik pociągu (czwartego z kolei, w którym jechał Komarek) stwierdza, że nawet mając pedały to cóś się nie powinno w pociągu znaleźć, że postara się, aby mnie to wyniosło drożej niż zakup złoma itp, w końcu robi z siebie dobroczyńcę i nie wywala mnie z pociągu. Pazażerowie już nie śpią, bo facio pokrzyczał sobie za ostatni tydzień.1:10, lądujemy w Katowicach. Wsadzam towarzyszkę w taksówkę, sam postanawiam wracać na Komarku.Nie pali. Zaglądam do baku - albo ktoś mi wachę spuścił w Poznaniu przy Żabce, albo Komarek pali 10/100. SZOK.Jestem zbyt zmęczony, aby się zastanawiać.1:20, Po dłuższym kręceniu pedałami ląduję na BP.60ml miksolu i pierwsze w życiu 2 punkty do BP Partner Nie pali.Gażnik do rozbiórki, pych, nic. Zapłon na warsztat, pych, nic. Rozmontowuję układ paliwowy. Z kraniku cieknie kropla na 7 sekund. Dmucham w kranik przez rurkę. Dostaję po mordzie strumieniem jakiejś zupy, w której skład wchodzi m. in. benzyna z miksolem. Czyli w baku syf nieziemski. Nie ryzykuję jazdy na mieszance z rdzą.Zmarznięty wpadam na genialny pomysł:Nabywam 200 ml jakiegoś rzadkiego soczku wiśniowego w kartoniku z rurką. Promocja, 20 p do BP partner.Pusty kartonik wraz z rurką posłuży mi za bak. Naciągam do niego trochu mieszanki.Dobrze, że mam przy sobie garść opasek zaciskowych. Opask zaciskowe + szmata i w drogę3:10 ląduję pod zakładem pracy, portier rozpina alarm i wpuszcza mnie do hali, żebym miał gdzie posatwić. Odtąd po godzinach będę w hali dłubał, bo pozwolenie mam.Około 4:00. Umywszy się pobieżnie kładę się koło łóżka, żeby Jej nie zbudzić. Nie pomogło, słyszę zaspany głosik: "co tak benzyną śmierdzi? A, to Ty, Kochanie". Śpi.Skończyło się pierwsze szaleństwo na Komarku.Rano, zastanowowszy sie nad moją sytuacją stwierdzam, że dowód i OC podczas jazdy po Poznaniu cały czas siedzialy w plecaku w domu ciotki.Potem się okazało, że szkoda zabytka na codzienne jeżdżenie, więc zacząłem go przywracać do dawnej świetności, a z jazdy nici.Ponieważ jeździć się chce, a akurat wpadła mi w ręce dodatkowa kasa, postanowiłem nabyć następny polski motorower. Ogar 200, ze względu na silnik, jest ciekawym okazem i świadectwem pewnych historycznych już komplikacji. Dość szybko znalazłem dobrą ofertę w Jastrzębiu-Zdroju (65 km od Katowic, gdzie mieszkam). Jako, że czasem robie z siebie większego świra niż jestem, postanowiłem wybrać się po gracika osobiście i wrócić na nim do domu. Wszystko byłoby w porządku, ale to był GRUDZIEŃ . Temperatura dość wysoka jak na ten miesiąc, bo oscylowała w granicach +2 st. Celsjusza. Do Jastrzębia dojechałem PKS'em. Na miejscu okazało się, że Romecik przeszedł mały "tjóning", czyli zmieniono mu cylinder na 55ccm (oficjalnie "ósmy szlif"). Silnik nie był zagrzany do sprzedaży, więc przekonałem się, jak machinka pali "na zimno". Oczywiście, co typowe dla Jawek i innych wynalazków z silnikiem 223, kopniak działał jak chciał i trzeba było motorek na pych odpalić. Szedł jak burza. Z nowymi oponkami, litrem miksolu i obniżką za wadę kierownicy dobiliśmy targu i podpisaliśmy umowę opiewającą na 400 złotych. W dodatku OC było ważne jeszcze przez kwartał. Wyruszylem w szaleńczą podróż. Pierwsze kilometry, na szczęście po polnej drodze, upłynęły mi na pchaniu, uczeniu się kretyńskiego układu biegów i odkryciu, że kopniak jednak działa, ale od połowy "zamachu". Po drobnych regulacjach, pozwalających jeździć w niskiej temperaturze (zbliżało się zero) odpaliłem go w końcu na dobre i ruzyłem w kierunku drogi krajowej numer 81, zaliczając po drodze stację Shell. Na DK81 odkręciłem manetkę do oporu. Silnik był już dotarty (około 6 tys. km), droga betonowa, pusta, więc postanowiłem zobaczyć, ile z Ogóra da się wycisnąć - wiadomo powszechnie, że silnik 223 mimo blokad śmieje się z polskich ograniczeń. Po jakiejś minucie, kiedy udało mi się zamknąć licznik a motór dalej chciał więcej, wyminął mnei samochód. Gość przez okno pomachał do mnie ręką, żebym się zatrzymał. Chciał tylko zapytać, co zrobiłem temu Rometowi, że udało mi się przekroczyć 70 kmh. No ładnie, mopedem... Dałem sobie spokój z przekrzaczaniem przepisów i grzecznie trzymałem się licznikowych 45km/h. Może to i dobrze, bo mimo 2 warstw jeansów i 2 swetrów pod skórzanym kompletem, trochę zmarzłem. Radziecka kuchenka na wachę (Dzięki Ci, O Wielki Motórze, za tę odrobinę przenajświętszej bęzyny), woda, menażka, garść fusów i już gorąca herbata postawiła mnie na nogi. Dojechałem do Mikołowa, tam zrobiłem drugi postój i przejrzawszy pobieżnie mój nowy pojazd, ruszyłem w dalszą drogę. Po przejechaniu w sumie jakichś 50 km, w połowie ciemnego, 9-kilometrowego odcinka między Mikołowem a Katowicami, silnik zgasł szybciej niż dał się zapalić. Spojrzałem pod bak. "Łojapierkurwadolę" - odezwało się z głębi żołądka. W miejscu, gdzie spodziewałem sie ujrzeć gaźnik, zastałem małego bałwanka, po prostu kulę szronu. Szybka analiza naprowadziła mnie na przyczynę. Z powodu dość niskiej temperatury stwardzniał wężyk paliwa i z filtra poczęłą się sączyć po gaźniku strużka benzyny. Temperatura i prędkość zrobiły swoje - temperatura gaźnika spadła poniżej zera. Mimo podlania resztą wrzątku nie chcial ruszyć. Mosiężny zawór paliwa w gaźniku był już zaciśnięty na amen. Pozostało prowadzić pojazd jako pieszy. Miało to tę zaletę, że z wysiłku nie marznąłęm. Na stacji paliw, gdzie jeszcze próbowałem reanimować gaźnik, jacyś dobrzy ludzie zaproponowali mi garaż. Tym sposobem motorek doczekał dnia następnego. Po południu pojawiłem się z narzędziami i opalarką. Udało się - gaźnik odtajał, ale nie ujechałem kilometra, kiedy odmówil posłuszeństwa na dobre. Do domu zawiózł mnie wynajęty spod Castoramy furgon. Odtąd już, wsiadając na Ogara, nie rozstaję się z plecakiem-warsztatem.Mimo stosunku kilometrów ujechanych do pchanych 1:1 nie odechciało mi się. Wiosną remont i można ujechać nawet 100 km bez większego grzebania. Pierwsze wypady za miasto, czwartek w Chudowie, nieznani ludzie podnoszą lewą łapę, ktoś pomaga naprawić łańcuch w drodze, jakiś emzeciarz częstuje świecą, choć w zamian miałem tylko kilka łyków herbaty z termosu - piękna rzecz. Póki co, prędkość gracika mi starcza, ale awaryjność dobija. O dalszych podróżach nei ma co marzyć, poza tym obładowanie Ogarka sprzętem turystycznym i zapasowym silnikiem (niestety) daje pokraczną mieszankę, która i tak nie pozwala spokojnie dotzreć w Jurę albo w Bieszczady.Tydzień temu zdecydowałem się na coś większego. Zanim zrobię prawko, będzie pewnie jesień, więc decyzja krótka - nowa, czterosuwowa 50 z manualem i perspektywą przeróbki na coś większego. Ostateczną decyzję wspomaga słynny już mnich ze swoim Rometem 125. Nabyłem identyczny sprzęt z silnikiem motoroweru. Podwozie nie do zarżnięcia, 33 tysiaki nim nawinął. Na razie 50, jak zrobię prawko przelożę pasujący do neigo seryjny silnik 110 i przerejestruję. Tak oto rozpocząłem przygodę z jednośladami. Już wiem, że będę rozwijać turystyczną pasję wspomagając sie 2oo. Połaczenie obu daje kosmiczną radochę.

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

witampo przeczytaniu (nie wszystkich jeszcze) relacji 'jak to było na od początku u mnie muszę stwierdzić że w stosunku do piszących niektórych to jestem sędziwym biker'em no bo w tym roku 10 stycznia minęło dokładnie 30 lat jak odebrałem swoje prawo jazdy kat A.Moja przygoda z moto zaczęła jeszcze w łonie matki bo z opowiadań wiem że śmigali ze starym jak była ze mną w ciąży .Ale tak na poważnie solo to zacząlem smigać w siódmej klasie kiedy to dostalem na urodziny ruski motorower a nazwie Vierhowina zaje...y sprzęciol na pedaly i wszyscy wiedzieli łącznie z dzielnicowym że ja jadę bo tak to kur....o ryczało a na dodatek jak to z ruskimi bywało nie palił tyko żarł benzynę bo jak okreslić to że 7,5litrowy bak wystarczył na przejechanie 120kmpotem był romet i po zdaniu prawka pierwsza wymarzona WSK ale 125 bo na tyle rodziców było stać,no i dopiero jak podjąlem prace w kopalni nastał czas na kupno pierwszego moto za własne pieniadze czyli CZ 350Potem rodzina dzieci więc pasja poszła na bok.Dopiero po rozwodzie odżyla na nowo i po 18-tu latach przerwy nastał czas spełnienia młodzieńczych marzeń czyli kupno japońskiego motoru z silnikiem czterosuwowym.I tak moi drodzy w ciągu 3 lat zmienilem dwa motory a z racji tego że apetyt rosnie w miarę jedzenia więc z sędziwej EN 500 przesiadlem się na prawie tysiaka.I tak do nadal sobie teraz pykam Triumphem.po tej historii już wiecie moi drodzy dlaczego mam ksywę JORG EMERYT

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Ja od malego mialem sporo benzyny we krwi i podobnie jak paru przedmowcow pierwsze kroki na 2oo zdobywalem jako bajtel u dziadka na wsi. Na Ogarze z silnikiem Javy nauczylem sie jezdzic, potem przez jedne wakacje jak mialem 14 lat to dziadek mial Jave 350, ktora namietnie upalalem. Pozniej wogole przestalo mnie to interesowac. Byl jeszcze tylko taki moment, gdy na urodziny dostalem od ciotki atlas z motocyklami. Pamietam, ze byla tam Africa Twin, w dodatku w wersji dakarowej. Bardzo mi sie spodobala i zapadla gleboko w pamiec. Nie palilem sie jednak wogole do posiadania motocykla. Jedynie czasem kolega, ktory byl motocyklista, dal sie przejechac to na skuterze, to na NSR 125 itp. Ja caly owczesne zycie podporzadkowalem starym samochodom i hot-rodowej (nie mylic z tuningiem) kulturze.Kupowanie, remontowanie i rasowanie starych Fordów Capri, Taunusow, amerykanskich Muscle Cars... no i ludzie, z ktorymi sie w to bawilem to bylo cale moje zycie. No ale jak to w zyciu bywa, ekipa sie rozpadla, przyszli jacys nowi ludzie, ktorzy juz psuli cala atmosfere tej zabawy, az w koncu dalem sobie z tym spokoj. W poszukiwaniu nowej zabawy przyszedl z pomoca tata i poradzil, zebym tak jak on, kupil sobie terenowe auto, zapisal sie do off-roadowego klubu i upalal fure w blocie. Tak zrobilem. Kupilem Gaza 69 w wersji rajdowej i bylo dosc fajnie. Gazior mial kladziona przednia szybe i w pewna upalna niedziele wybralem sie z moja dziewczyna na przejazdze Gazem z polozona szyba za miasto. Wtedy padlo stwierdzenie, ze jest JAK NA MOTORZE BEZ KASKU. I wtedy pojawily sie pierwsze mysli " a moze..." . Pozniej z pomoca przyszli panowie Policjanci, ktorzy pewnego razu oswiadczyli, ze liczba posiadanych przeze mnie punktow karnych, skutkuje zatrzymaniem mi uprawnien... Fuck! Pomijajac utrate pracy (przedstawiciel handlowy) to byl dla mnie dramat, ze nie moglem sie samodzielnie przemieszczac. I tu znowu pojawia sie dziadek, ktory na okres nie posiadania prawka (w sumie to trwalo 6 tygodni) pozyczyl mi swoj chinski skuter. Super sprawa! Nie dosc ze tanio wychodzilo, to w dodatku byla to taka frajda, ze jezdzilem sobie nim na przejazdzki po miescie i nawet gdzies dalej za miasto. Co prawda wygladalem na nim komicznie (190 wzrostu i 120 kilo) ale co tam! Opowiedzialem o tym kumplowi (temu od NSRki) i powiedzialem ze musze sobie jakis skuter kupic. On na to "Stary! Dlaczego sobie nie kupisz motocykla?" No wlasnie!? Dlaczego nie motocykl? No a jak juz motocykl to wypatrzona w altalsie od ciotki Africa Twin. Sprzedalem Gaziora i zaczely sie poszukiwania. W miedzyczasie przyszla zima a ja twardo penetrowalem allegro w poszukiwaniu Afryczki. Jednak musialem obejsc sie smakiem, poniewaz AT w dobrym stanie wykraczaly poza moj budzet i kupilem Transalpa Przgoda trwala namietnie caly sezon. Pomimo tego, ze Transalp byl moim pierwszym prawdziwym motocyklem, a jest dosc ciezki to objezdzilem caly sezon (9kkm) bez gleby. Prawo jazdy zrobilem w tak zwanym miedzyczasie ;) Zakochalem sie na dobre w turystyce motocyklowej i enduro i w tym sezonie wybieram sie do Rumunii w Karpaty. Nie wyobrazam sobie wiecej nie miec w garazu motocykla! Pozdro i mam nadzieje, ze nie zanudzilem

Odnośnik do komentarza
Udostępnij na innych stronach

Dołącz do dyskusji

Możesz dodać zawartość już teraz a zarejestrować się później. Jeśli posiadasz już konto, zaloguj się aby dodać zawartość za jego pomocą.

Gość
Dodaj odpowiedź do tematu...

×   Wklejono zawartość z formatowaniem.   Usuń formatowanie

  Dozwolonych jest tylko 75 emoji.

×   Odnośnik został automatycznie osadzony.   Przywróć wyświetlanie jako odnośnik

×   Przywrócono poprzednią zawartość.   Wyczyść edytor

×   Nie możesz bezpośrednio wkleić grafiki. Dodaj lub załącz grafiki z adresu URL.

×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Wchodząc na stronę akceptujesz regulamin i politykę prywatności.