Skocz do zawartości
Forum Śląskich Motocyklistów

Jasssiu

Użytkownicy
  • Postów

    42
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

  • Wygrane w rankingu

    3

Treść opublikowana przez Jasssiu

  1. Czy ma ktoś pomysł co boli motocykl Yamaha TDM 900? Po zimowej przerwie nie chce zapalać. Terkocze przekaźnik, rozrusznik próbuje zakręcić, ale jakby mało energii. Po podpięciu akumulatora samochodowego podobnie. Zapalił po podłaczenieu kablami z akumulatorem pracującego sinika samochodu-dawcy. Ale z kłopotami. Po pół godzinie działania silnika, rozgrzany, znów nie chciał zapalić samodzielnie. Podpiąłem inny akumulator samochodowy - dalej to samo. Mam wrażenie jakby rozrusznik potrzebował tyle energi, że wysysa ją z akumulatorów. Dzieje się to tak intensywnie, że raz przy próbie zapalenia z akumulatora samochpodu z zapalonym silnikiem, przygasły wszystkie światła i silnik ten zgasł. Ma któś jakiś pomysł co zrobic? A może możecie polecić elektryka?
  2. Motocykl Yamaha TDM 900 po zimowej przerwie nie chce zapalać. Terkocze przekaźnik, rozrusznik próbuje zakręcić ale jakby mało energii. Po podpięciu akumulatora samochodowego podobnie. Zapalił po podłaczenieu kablami z akumulatorem pracującego sinika samochodu-dawcy. Ale z kłopotami. Po pól godzinie działania silnika, rozgrzany znów nie chciał zapalić samodzielnie. Podpiołem inny akumulator - dalej to samo. Ma ktoś dobrego elektryka co to ogarnie?
  3. Od kilku lat moją przyjemnością, wręcz pasją, stał się motocykl - Yamaha TDM 900. Wprawdzie jest to już trzecia maszyna, ale zawsze TDM – tu jestem wierny. Zwykle już nie mogłem doczekać się wiosny i weekendów, aby poczuć jak drży pode mną, śmigając po okolicy. .Ale to co się dzieje w tym roku to tragedia jakaś . Ładna pogoda zwykle jest w środku tygodnia, gdy człowiek przykuty do fotela pełnego zdalnej pracy. A weekend paskudny. Deszczowy. Może ze trzy razy udało się nam gdzieś wyskoczyć. Ostatnio wróciliśmy z moją TDM-ką umazani jak jasna cholera. Jak popatrzyłem to płakać mi się chciało, bo lubię jeździć, ale nie siedzieć i czyścić, i polerować. Kocham moją Yaszkę, ale nie na tyle aby się z nią zamykać godzinami w garażu. No i tu muszę się pochwalić czymś co w tym roku mnie spotkało i może rozreklamować ten pomysł wśród leniwych, takich jak ja. Otóż w Kobiórze jest para młodych chłopaków (bracia – żeby nie było), którzy nie tylko przywrócili czystość mojemu motocyklowi, ale wręcz doprowadzili go do stanu w jakim nigdy go nie widziałem. Oddawałam ubrudzoną błotem , a odebrałem jak z salonu wymuskana kosmetykami motocyklowymi. Raz w roku zaszalałem i nie żałuję. Wiem, powiecie, że powinienem się wstydzić, bo o swoją maszynę motocyklista powinien sam dbać. Ale nie miałbym takiej cierpliwości, aby każdy detal tak dopieścić.. No i prowokacyjnie powiem, że o kobietę powinniście też sami dbać, a jednak chodzą nałogowo do masażystów, na SPA, do kosmetyczek i fryzjerów. A co należy im się - powiecie. A mojemu lubej, dwukołowej, to nie należy się od czasu do czasu wizyta w gabinecie odnowy? No i jak ją zobaczyłem piękna, błyszczącą, czyściutką i pachnącą, to sam obiecałem chłopakom, że ich zareklamuję, bo to naprawdę jest nie zły pomysł i widać, że wkładają w to swoje serce. Studenci, ale z pomysłem na motocyklowy biznes. Nie czekają na kasę rodziców tylko robią to co ich kręci i może dać jakieś własne pieniążki. Łączą swoją pasję i pracę dodatkową – zazdroszczę im zapału i gorąco ich polecam. No jest jeszcze jeden aspekt – kasa. No musi to coś kosztować, ale myślę że stajemy się co raz bogatszym narodem, którego stać zapłacić za wiele 0przyjemności. No i stać nas zadbać o swoje motocykle profesjonalnie
  4. Szukam elektryka, który specjalizuje się w motocyklach. Najlepiej blisko Tychów. Ma ktoś kogoś pewnego?
  5. Włochy do tanich miejsc z pewnościa nie należą. Paliwo drogie. Jedzenie drogie. Spanie drogie. Autstrady płatne. Wszystko co najmniej 50% drożej jak w Polsce. Ale cóż, dla takich atrakcji warto chociaż raz ten kraj odwiedzić. Polecam
  6. Potwierdzam, że pielgrzymka motocyklowa do Rzymu to wspaniałe przeżycie. Nawet dla kogos takiego jak ja co generalnie lubi samotnie się włóczyć po świecie. Dlatego w tym roku też wybieram się na ten rajd. Tym razem do Fatimy 11-19 czerwiec 2017. Gdyby był ktos zainteresowany to dodam, że wpisowe to tylko 900 zł + opłaty za paliwo, ubezpieczenie, ewentualne opłaty drogowe. Więcej informacji znajdziecie na https://swm.pl/rajd/. Polecam (W "mojej" grupie są jeszcze wolne miejsca)
  7. Dałem radę do Rzymu więc i tam mnie kusi. Tylko do rzymu to maks 500 było. No kasa też jednak była mniejsza. Oj, jak sie waham. Może jeszcze jakas grupa się odezewie... Jeszcze do końca tygodnia daje sobie czas.
  8. Czy ktos ma jakiś namiar na grupę bardziej "turystyczną" z wolnym miejscem w dziesiątce? Byłem w tamtym roku i było super. Teraz zastanawiam się czy dam rady te 800 km robić codziennie, tym bardziej, że jak tylko mogę to wolę nie nudzić się na autostradzie. Ktos coś wie?
  9. Jak niektórzy wiedzą, moją przygodę z Yamahą TDM 900 rozpocząłem 13 lat temu, marzeniem o kupnie motocykla. Nie wiedziałem jeszcze, że marzę o TDM-ce, więc bardziej rozglądałem się za czymś niklowanym i szpanerskim. Pewnie jak wielu trzydziestosześciolatków. Rodzinie zapowiedziałem, że mają 10 lat, aby do tego przywyknąć. Regularnie przypominałem upływający czas. Wcześniej matka, a potem żona twierdziła, że mam wybierać pomiędzy nią a motocyklem. Mając 45 lat rzekłem: albo ja z motocyklem, albo rób co chcesz. Rok szukałem choppera, by w ostatnim miesiącu zdecydować się na turystyka. Ostatecznie zadecydowała moja d…a. Po prostu usiadłem na TDM-ie i poczułem, że to jest to. Pierwsza miłość – to się czuje. Tym co się stukają w głowę twierdząc, że to głupota, powiem: serce nie sługa… jak przy wyborze żony. 2014 lipiec. Przedstawiam Wam moją wybrankę: Yamaha TDM 900 rocznik 2005, oszczędny silnik czterosuwowy rzędowy, 86 KM, sucha miska olejowa, sześciostopniowa skrzynia biegów i napęd łańcuchem tylnego koła. 223 kg., niewiele, bo 47 000 km. Acha i świetne hamulce w jakimś tam oplocie HELowym (cokolwiek to znaczy). Motocykl w bardzo dobrym stanie, a widząc „kurwiki” w moich oczach, właściciel nawet nie chciał dyskutować o zejściu z ceny. Tym bardziej, że dał mi całą listę tego co niedawno naprawiał (napęd, hamulce, świece, akumulator i takie tam). Ostatecznie mam ją za 14 500 zł. Po trzech latach nie żałuję. Początki mieliśmy bardzo trudne, bo prawo jazdy wprawdzie miałem, ale sprzed 25 lat. Trzeba było wykupić dodatkowe jazdy. Pierwsza położenie TDM-ki na podwórku. Potem „w koło komina” i po parkingach. Najdalej 80 km od domu. Takie jednodniowe wypady jak ten: Taki tam króciutki (aż wstyd) wypad początkującego... Tak minął mi sezon 2014 Zima 2015. Przeczytałem z setkę recenzji szukając warsztatu dla mojej „Tereski”. Mniej zachodu miałem, gdy z żoną szukaliśmy ginekologa-położnika. Ale cóż trzeba komuś zaufać. Tak trafiłem do warsztatu „7 Motors” w Chełmie Śląskim, gdzie Dawid ps. DANVIELD zrobił pierwszą fachową inspekcję motocykla. Ja powiedziałem tylko tyle: „rób co trzeba, bo chcę być pewnym, że jest zrobiony dobrze”. On zrobił resztę, czyli: posprawdzał filtry, powymieniał oleje, płyn w układzie chłodzenia. Sprawdził zawieszenie i zrobił ogólną regulację. Dużo mi opowiadał, z czego ja tylko zrozumiałem, że mam zapłacić 650 zł. No i to, że podobno szczęśliwie trafiłem egzemplarz bardzo zadbany. Przed sezonem wymieniłem jeszcze obie oponki za prawie 1000 zł i wyłącznik przy stopce. Cóż, jak się kocha trzeba płacić. Ktoś już wcześniej mnie tego w niejednym sklepie uczył. Wiosny nie mogłem się doczekać, więc gdy tylko słońce ogrzało świat, już na początku marca, ruszyłem w nieco dalszą podróż Spacerkiem: Tychy - Góra Św Anny - Czechy - Tychy. Razem 230 km. Zatankowałem 10 litrów i jeszcze zostało, co dało mi spalanie na poziomie 4,3l. TDM-ka spisała się doskonale, a ja wróciłem prostu szczęśliwy. Od tego momentu nosiło mnie okrutnie. Co miałem chwilkę czasu, to chociaż kilkanaście kilometrów, ale zawsze. Aż w końcu dorwałem, tu na tym forum, taką grupę, która nie bała się zabrać mnie dalej ze sobą. Dziś im się dziwię, bo sam siebie raczej bym wtedy nie zabrał do Rumunii. Tym bardziej, że na pierwsze nasze 15 minutowe spotkanie przyjechałem motocyklem bez lewego podnóżka, bo wyglebiłem się delikatnie na krawężniku. Potem jeszcze raz spotkaliśmy się na 2 godzinki i ruszyliśmy w świat. Macie czas to poczytajcie: Góry Rumunii - spełnione marzenie. Było cudownie, zwłaszcza w górach. Moja TDM bez najmniejszego problemu znosiła moje dziwactwa i błędy, pokonując niekończące się serpentyny. Przejechaliśmy 3200 km. Średnie spalanie wypadło na 4,2 litra. Czyż można się gniewać za taki koszt jazdy? No chyba jedynie na słowackie ceny paliwa, bo w Rumunii i na Węgrzech podobnie jak w Polsce. Latem jedno czy dwudniowe spacerki motocyklem po polskich drogach – tak dla samej przyjemności. Jesienią, jeszcze 2015 roku, pognało mnie na wschód. Tym razem samotnie pojeździłem wzdłuż naszej wschodniej granicy nie omijając Lwowa czy Wilna. Od Wisły na wschód - Kresy Polskie. Jazda samemu ma ogromną zaletę - nie trzeba nic planować i z nikim o tym dyskutować. Po prostu siadasz i jedziesz, gdzie Cię oczy niosą i serce podpowiada. Niestety ma też jedną wadę, którą sobie uświadomiłem podnosząc się na poboczu niedaleko Polsko-Litewskiej granicy: gdy się wywalisz to sam musisz podnosić motocykl. A gdy się wywalisz bardziej skutecznie, to może nie być nikogo, kto zadzwoni po pomoc. Ale cóż podniosłem się i jeszcze bardziej ostrożnie ruszyłem dalej. Tylko żal mi było połamanego plastikowego boczku „Tereski”. A taki ładny, oryginalny był. No cóż! Ważne, że nic poważnego mi i TDM-ce się nie stało. No i tak minął kolejny sezon, nadeszła zima 2016 i czas na zimowy serwis. Tym razem nie miałem wątpliwości, moją „Tereskę” może dotykać tylko Dawid. W końcu sprawdził mi się zabezpieczając bezproblemowe pokonanie tysięcy kilometrów. Tym razem byłem i widziałem jak dokładnie pracuje. Znów serwis zawieszenia, wymiana oleju, płynów i nówki świece irydowe. Moja TDM podobno abstynentka – nie łyknęła nawet kieliszka oleju. Była też „poważna” naprawa wymagająca wymiany czujnika hamulca przy kierownicy i to tyle. 630 zł kosztował mnie serwis po przejechaniu prawie 12 000 km i spaleniu prawie 500 litrów paliwa. Dlatego nadal kocham moją TDM! Wiosną 2016 roku, wraz z towarzyszami z rumuńskiej wyprawy, pojechałem na kilka dni w Bieszczady, a potem w lubelskie i kieleckie – razem 1300 km. Polska południowo-wschodnia (maj 2016) Po tej podróży zaczął powoli wyciekać olej z przedniego zawieszenia. Za 200 zł Dawid zrobił co było trzeba twierdząc, że ktoś kiedyś naprawił tylko jedna stronę. Nie rozumiem takich oszczędności, bo to przecież chodzi o komfort i pewność podróży. A może, to ja tak tylko się boję? Na początku lata kolejna wyprawa mojego życia. Pielgrzymka do Rzymu. W pewien sposób to podziękowanie za tyle wspaniałych chwil w siodle. Tam, dosyć szybko przez Czechy i Austrie. Potem niezwykłe uczucie podczas jazdy ulicami Wiecznego Miasta, a zwłaszcza wjazdu kolumną na Plac Świętego Piotra. A następnie powrót zwiedzając północ Włoch, Austrię i Czechy. Z pielgrzymką do Rzymu i powrót przez Alpy (2016) .W sumie przejechałem ponad 4000 km. Jedynym problemem technicznym stał się rachunek bankowy z informacjami o tankowaniu i opłatach za autostrady – drogo! Po powrocie nieco odpoczynku i kolejny wyjazd na Woodstock. Po raz pierwszy trafiłem w tak niezwykłe miejsce, pełne tylu różnych ludzi, tylu charakterów i pomysłów na życie. Jeżeli jeszcze nie byliście, to polecam wioskę motocyklową przy tym festiwalu. Wprawdzie warunki spartańskie, ale atmosfera przednia. No i organizatorzy zapewnili pełne bezpieczeństwo pilnując przez całą dobę moją TDM-kę. Kolejne 1000 km zaliczone. W tym roku jeszcze troszeczkę pokręciłem się „w koło komina” i znów mamy zimę i czas podsumowania. Na liczniku od poprzedniego serwisowania przybyło 11000 km przejechanych bez jakiegokolwiek problemu technicznego. Dawid twierdzi, że znów powymienia co trzeba i spokojnie w dalszą drogę. Wierzę mu, ale jednak martwi mnie przebieg, który nieubłaganie rośnie. Podejrzewam nawet, że żona nocą podkręca mi licznik, aby było więcej. Motocyklem jeżdżę tylko od czasu do czasu, a samochodem stale. Jednak tu przebieg roczny rośnie mi 4 razy szybciej! Do tego nie wiem, czy to z zazdrości, czy z dobrego serca, ale coraz więcej znajomych twierdzi, że powinienem rozstać się z moją Yamaszką, bo ją zbyt wykorzystuję. Że powinna trafić do kogoś, kto nie będzie ganiał jej po kilkanaście tysięcy kilometrów rocznie. Podobno zasłużyła na łagodniejsze traktowanie. A samemu kupić sobie coś z mniejszym przebiegiem. Tylko, czy to nie zdrada uczucia? No chyba, że to znów będzie TDM J. Przyzwyczaiłem się. Inni twierdzą, by dalej jeździć, bo przynajmniej wiem, że jest niezawodna, a te sprowadzane to często oszukane przebiegi mają. Tylko co z nią zrobię, gdy bedzie dochodziła do 100 000? A Wy jak uważacie? Jassssiu https://jasssiu.blogspot.com/
  10. Mija powoli cudowny rok mojego życia. Mógłbym powiedzieć przełomowy. Mam wrażenie, że zmienił się mój kręgosłup. I to nie tylko ten, który podtrzymywał moją głowę, przysparzając jej przy okazji bólu, a mnie obdarowując urlopem zdrowotnym. Zmieniło się moje podejście do wielu spraw. Zauważam wiele obszarów, które w życiu zaniedbałem. I jak tu nie błagać świat i Boga o miłosierdzie? W ciągu roku przejechałem szczęśliwie na mojej TDM-ce ponad 15000 km po drogach Polski, Słowacji, Rumunii, Węgier, Ukrainy i Litwy. I jak tu nie dziękować Bogu? A gdzie lepiej jak nie na pielgrzymce? To też postanowiłem dodać jeszcze kilka tysięcy do licznika i wyruszyć z pielgrzymką motocyklową do Watykanu. Codzienna poranna Masza Święta, modlitwa w czasie jazdy, piękne krajobrazy pomagają człowiekowi w rozmyślaniach. I tak zaczynając w Łagiewnikach, przez Słowację i Austrię dotarłem do Włoch. Cztery dni po około 400 km. Ponad sto motocykli podzielonych na 10 osobowe grupy. Po drodze nasza grupa odwiedza też Asyż, z którego pochodził św. Franciszek. Piękne miejsce pod każdym względem. No i w końcu Rzym. W środę rano, paradą motocykli, zwiedzamy Wieczne Miasto, docierając na Plac Świętego Piotra. Duże przeżycie, podobnie jak spotkanie z Ojcem Świętym Franciszkiem (przejechał kilka metrów obok mnie). Potem jeszcze spacer i wieczorem się żegnamy. Cudowna przygoda i duże przeżycie od początku, aż do końca. Z pielgrzymki każdy wraca zgodnie z własnym pomysłem. Ja dołączam się do grupy 3 motocyklistów planujących jeszcze zwiedzanie Włoch i Alp. W upalnej pogodzie trafiamy do Sieny przepięknego miasta na rozległym wzgórzu. Potem jeszcze kilkadziesiąt kilometrów i jesteśmy nad morzem. Poranne plażowanie, kąpiel i ruszamy do Pizy zobaczyć wieżę. Krzywa wieża to piękny obiekt, ale wokół jest wiele równie urodziwych. Szybko zwiedzamy, fotki i ruszamy dalej. Tym razem korzystamy z szybkich dróg, również autostrad, (które we Włoszech są po prostu drogie) Po drodze omijamy zabytki, które w innym państwie byłyby kluczowymi. Tu, czasem tylko spoglądamy z daleka. Kolejny nocleg nad przepięknym jeziorem Gardno i kąpiel o zachodzie i wschodzie słońca. Powoli pniemy się wyżej i wyżej docierając do Alpejskich przełęczy i najsłynniejszej wśród motocyklistów: Przełęczy Stelvio. Niestety zjazd w dół z tej przełęczy cały czas w deszczu. Adrenalina tym bardziej buzuje w żyłach. Wieczorem rozdzielamy się. Koledzy wracają szybko w kierunku Austrii, a ja sam postanawiam dłużej pokręcić się po trasach Alp Włoskich. Dzięki temu kolejny dzień obfituje w przepiękne wysokogórskie widoki. Ale na tym nie koniec gór. W końcu i ja udaję się do Austrii, gdzie zaliczam w doskonałej pogodzie, przejazd Grossglockner Hochalpenstrasse. Ponad 2500 mnpm daje niesłychane możliwości podziwiana piękna przyrody. Żegnam Alpy i jadę w stronę domu. Jeszcze w Austrii nocleg nad uroczym jeziorem Attersee. Potem troszkę zahaczając o Niemcy docieram do Czech. Odwiedzam niezwykle piękne miasta jak: Czeski Krumlow i Czeskie Budziejowice. Dwa dni jestem w Czechach błąkając się maleńkimi wiejskimi uliczkami i obserwując jak tu żyją ludzie. W końcu czas wracać. Ostatni etap, ponad 500 km, pokonuje niemal jednym skokiem. Staram się zdążyć na mecz Polska-Portugalia w ramach Euro 2016. Docieram na 15 minut przed meczem. Szybka kąpiel i błogi odpoczynek przed TV. Jestem szczęśliwy!
  11. Opis wycieczki dla mojej drogiej żony, dzięki której tyle chce mi się podróżować. Która rozumie moją pasję i po powrocie wita mnie uśmiechem – tak jak zdecydowana większość żon motocyklistów. No chyba, że mi się wydaje. Żonko! Miałaś rację ze podróżowanie motocyklem to pomyłka i nic dobrego. Ze powinienem zostać w domu, bo przecież urlop to najlepszy czas na prace domowe. Miałaś rację, jak zawsze, że wyjazd motocyklem na spotkanie do Katowic, gdy słoneczko dopiero co zaczyna przygrzewać, to marny pomysł. A trzeba dodać, że znając tylko połowę osób, z którym zamierzałem jechać, przecież nie można było liczyć na fajną przygodę. Jedziemy. Pięć motocykli, jedna „puszka” i ośmioro osób. Kto normalny chciałby się zachwycać porannymi promieniami słońca, jadąc pustawą autostradą ze znajomymi, z szybkością ponad 120 km/h? Więc w paskudnym humorze przemierzałem drogi Śląska i Małopolski, omijając np. wątpliwej klasy atrakcje w Zatorze (Dinozatroland i Energylandię - świetne), czy inne turystyczne miejscowości. Drogi dosyć wygodne i pogoda przyjemna, nie mogły osłodzić męczarni, jaką jest jazda na mojej maszynie (TDM – wybacz!). I tak smutni dotarliśmy do Muszyny, gdzie po zjedzeniu takiej sobie pizzy, udaliśmy się na miejsce noclegowe: „Rumcajsówna” – lub jakoś podobnie. Tam oczywiście zimna herbatka i zaraz po bajce zasnęliśmy, omijając z dala atrakcje związane z grillem. Kolejny dzień jedziemy w jakieś beznadziejne tereny nazywane Bieszczadami. Aż żal było czas tracić na spoglądanie na te ponure krajobrazy, na te nieciekawe jeziorka i górki, a do tego wlokąc się powolutku wśród spalin i huku tych ryczących motocykli. W Bieszczadach całymi dniami zwiedzałem kościółki i cerkiewki, gdzie kontemplowałem i marzyłem o szybkim powrocie na Śląsk. Noclegi udało się nam znaleźć „U Janusza” w miejscowości Zadwórze. Tobie by się nie spodobało. Jednak motocyklistom mógłbym naprawdę szczerze polecić. Chociażby, dlatego, że 4 maszyny znalazły dach nad kierownicą (polecam). W podwórku jest też zakład mechaniczny. Wprawdzie dla samochodów, ale jak trzeba to pomocny – sprawdziliśmy. Nudę, jaka nas całymi dniami męczyła próbowaliśmy zabić wieczornym ogniskiem lub grą w bilard, lub tenis stołowy. Ale gra okazywała się być dosyć trudna. Im dłużej graliśmy tym trudniej było trafić w piłeczki. Nie rozumiem dlaczego. Z rana, gdy dochodziliśmy do siebie. Z trudem zmuszaliśmy się, aby jechać dalej. I tak objechaliśmy Małą i Dużą Pętlę Bieszczadzką. Taki sobie gość z Bieszczadzkiej Przystani Motocyklowej (polecam) podpowiedział nam jeszcze kilka niezwykle nieatrakcyjnych miejsc, gdzie oczywiście my durni pojechaliśmy z ochotą. Tam gapiliśmy się beznadziejnie w jakieś wodospady, tłukliśmy się po niezbyt uroczych wąskich dróżkach i mostkach… No i muszę się poskarżyć, że pogoda była słoneczna lub trochę pochmurna i tylko raz był porządny deszcz. Z okolic Polańczyka spoglądaliśmy na wody Zalewu Solina. Oczywiście już sam widok nie zbyt zachęca do wyprawy w te tereny. A szczególnie marna jest zapora wodna. Po co ci ludzie tu jadą? No jedyne wytłumaczenie może być takie, że budek i pamiątek jest tutaj niemal jak na Krupówkach w Zakopanem. Tu można sobie coś niezwykłego kupić: np. kierpce czy oscypek. Bieszczady nas zupełnie zawiodły, więc pojechaliśmy w okolice Kraśnika, a dokładnie do Dzierzkowic- Woli (polecam). To był nasz błąd, bo za nocleg w nowo oddanym schronisku młodzieżowym płaciliśmy po całe 15 złotych. Szok. Powitanie, jakie nam zgotowano i regionalne soczki, jakie pojawiły się na stole sprawiły, że zapomniałem robić zdjęcia. Przypomniałem sobie dopiero, o aparacie i gdzie jestem, następnego dnia koło południa. Okolica tak spokojna, że pozostało nam nic tylko marzyć o powrocie do zatłoczonych miast. W Dzierzkowicach czuliśmy się tak, że spaliśmy tu 2 dni, a że blisko było do Kazimierza Dolnego to pojechaliśmy zwiedzać to ponure miasto. Łaziliśmy po starym rynku otoczonym starymi kamienicami. W końcu coś trzeba robić, aby się nie zanudzić na śmierć. Kilka fotografii w różnych miejscach. Nie żeby się chwalić, że ładnie tam, tylko tak z przyzwyczajenia. Wdrapaliśmy się nawet na Wzgórze Trzech Krzyży. Przed szczytem niespodzianka: kasa fiskalna i opłata 2zł za oglądanie trzech krzyży - o okolicy nie wspomnę. Panowie i panie z PIS-u powinni się tym zając! Potem na kolejne wzgórze, gdzie znajdują się ruiny zamku średniowiecznego. Zapewne te dalekie widoki nie podobałoby Ci się. W Dzierzkowicach pożegnaliśmy się i większość wróciła do domu. Ja jeszcze troszkę się pobłąkałem po okolicy. Odwiedziłem Sandomierz. Generalnie do Sandomierza to nie warto jechać, bo po co narażać się na spotkanie z aktorami z jakiegoś planu filmowego. Po co oglądać miejsca stare po kilka set lat np.: Zamek w Sandomierzu, który za swe odnowienie dostał jakąś nagrodę. Są tu też takie pospolite wąwozy, którymi sam pochodziłem. Turyści mówią, że podobno przepiękne. Ale co może być pięknego w takim czymś? No powiedz sama, czyż nie lepiej było zostać w domu? Kolejny mój dzień to Opatów, a w nim „stara jak świat” kolegiata oraz dawna brama wjazdowa do miasta. Chyba od strony Warszawy, bo nazwano ją warszawską. Dla zabicia czasu podjechałem też do Ujazdu, gdzie po wspaniałym zamczysku pozostała jedynie ruina. Krzyż-Topór budzi respekt swą wielkością. Pobłąkałem się jeszcze motocyklem po okolicy, aż mnie tyłek zabolał od jazdy. Masz rację! Lepiej było samochodem. Bo, po co mi ta adrenalina nie wiem. Pogapiłem się na te bezkresne, beznadziejne widoki krajobrazu świętokrzyskiego. Taka jazda na pewno by Ci się nie spodobała. Trafiłem do Ostrowca Świętokrzyskiego, gdzie idąc od tyłu pomnika, zrobiłem sobie głupie zdjęcie. Jak się okazało, bardzo głupie, bo to pomnik ludzi, którzy tu zginęli w czasie wojny. No w końcu, cóż ja mądrego mogę wymyślić? Myślałem, myślałem i wymyśliłem: czas wracać do domu. Po drodze, koło Kielc, odwiedziłem jeszcze jedne ruiny – zamek Chęciny. Potem jeszcze 3 godziny. W tym jedna w deszczu. I jestem w domu. Żono! Rzeczywiście szkoda było czas tracić na motocyklową wyprawę, bo to jest: nie fajne, nudne, nieatrakcyjne i w ogóle BE. Masz rację, że witając spojrzałaś na mnie… Wiem: nie rozumiesz motocyklistów i nie chcesz z nimi podróżować. A CZY TY, podglądaczu mojej korespondencji do mojej żony, MNIE ROZUMIESZ? fotki: https://drive.google.com/open?id=0B_cqiFQpvdMwclFIaVVxeElDU3M
  12. Witam! Ukraina to piękny kraj. Byłem w tym roku we Lwowie. Drogi ze Lwowa na przejście w Medyce i Hrebennie dobrej jakości - bez problemowe. Paliwo bywa podłe więc trzeba pytać miejscowych gdzie tankowac. Motocykla nie zotawiłbym nawet na godzine bez pilnowania, więc nocowałem w hostelu gdzie było ogrodzenie i nocny stróż. Lwów to fajne miasto i chętnie jeszcze raz się wybiorę, tylko nie mogę jeszcze okreslić czy w tym terminie dam radę. Pozdrawiam Janusz
  13. Fajne. Planuję w kilku miejscach, w tym roku, Cię sprawdzić czy rzeczywiście tak tam pieknie
  14. No nie ładnie. Foch (Sam sobie odpowiedz dlaczego )
  15. Zdecydowanie smartfon i internet ułatwią znalezienie jakiegoś noclegu. Ale spece od promocji z byle strychu apartament zrobić mogą. Do tego nie zawsze jest informacja o bezpiecznym parkingu dla motocykla. Dlatego myślę, że krótkie informacje o bezpiecznych i wypróbowanych kwaterach z podaniem orientacyjnej ceny, to fajna sprawa. Osobiście, zapewne nie odkrywję tu nowości, ale polecam https://web.facebook.com/BieszczadzkaPrzystanMotocyklowa Miejsce bynajmniej nie ma wysokiego standardu noclegowego, ale ma pierwszorzedny klimat. Motocykle zabezpieczone. Jest warsztat dla drobnych napraw. No i gospodarze, którzy wiedzą co jest nam potrzebne do szczęscia, bo sami nie jeden kilometr motocyklem przejechali. Cena od 30 zł w górę za osobę.
  16. A nie można takiego czegoś usunąć? Obudź się Moderatorze i zrób porządek z tymi dwoma kontami!
  17. Piękna wschodnia Polska, nasze Kresy Wschodnie. Pełne pamiątek pokręconej historii. Pokaleczone wojnami. Nie bogate, ale widać, że co raz bardziej zadbane. Niezapomniane widoki gór, jezior, pól i lasów. Ludzie wierzący w Boga na wiele sposobów. Tolerancyjni nie na pokaz, ale z wielowiekowej tradycji. Przyjaźni. Szukasz spokoju – tu go znajdziesz w wielu miejscach. Szukasz Boga – tu można go zobaczyć na wiele sposobów. Tylko nie jedźcie tam wszyscy, bo zadeptacie to wszystko swymi markowymi buciorami. Bieszczady. Nocleg Bieszczadzka Przystań Motocyklowa. Może standard niewysoki, ale klimat wspaniały. Klimat gór i motocyklowych opowieści przy ognisku. Mili własciciele. W rejonie bardzo drogie paliwo. Niezłe drogi. A serpentyny na drodze do Przemyśla (trasa 28) zaliczyłem 3 razy. Blisko na Ukrainę, więc czemu nie zobaczyć Lwowa. Nocleg w hostelu Leoni ze strzeżonym parkingiem w cenie (na nasze 26 zł za 2 dni). Lwów przepiękne miasto, a do tego tętniące życiem do późna. Drogi o przeróżnej jakości. Są i dobre i takie, po których tylko krosem. Lwów pożegnał mnie taką ulewą, że ulicami płynęły rzeki. Zamość, Lublin i okolice. Przyjechałem tu zlany i zmarznięty. Cóż nie zawsze jest pogodnie. Ale warto, bo zacne tu tereny, bogate w zabytki architektury. Fakt, wiele z nich zostało zniszczone przez wyzwolicieli z bratniej armii czerwonej, ale już w dużym stopniu odnowione. Paliwo o przyzwoitej cenie. Nocowałem w schronisku młodzieżowym, ale Wam już się nie uda, bo zostaje zlikwidowane. Warszawa – tu nie ma, co pisać. Każdy ma własne zdanie. Podlasie. Niezwykle urokliwe miejsca. Ogromne połacie pól i lasów. Drogi jak z bicza strzelił o różnej, jakości. Wrażenie, że wszystko toczy się swoim, wolnym rytmem. Ludzie mają trudniej przetrwać, więc bardziej ludzcy i przyjacielscy. A może tylko na takich trafiłem? Hmm. Cudowne miejsca dla ludzi szukających spokoju i dystansu od korporacyjnej cywilizacji. Spałem we wsi Stare Masiewo. Prawie w środku Białowieskiego Parku Narodowego. Miejsce gdzie nawet autobusy nie jadą, a do lasu wchodzisz po przeczytaniu informacji, że „na własne ryzyko”. Paliwo dosyć tanie. Litwa. Przed granicą miejsce pamięci, które nie wiem po jakie licho, w ostatniej chwili chciałem zobaczyć. Hamulec. Skręt na pobocze. I gleba na żwirku, na własne życzenie. Obiłem prawy boczek, lusterko i kufer. Ale na szczęście nic co nie pozwoliłoby mi jechać dalej. No to pozbierałem się i jadę. Wilno ze swoją nastrojową starówką, bogatymi dzielnicami biurowców i biednymi dzielnicami chatek wiejskich robi wrażenie. Co rusz ktoś prosi o euro lub złotówki. Kowno – takie sobie miasto. Na Litwie generalnie drogie paliwo i żywność. A o standardzie panującym w hostelach lepiej nie mówić. Ale da się przeżyć. Za to można poznać międzynarodowe towarzystwo w pokoju. Mazury. Widoki, jakich się nie zapomina. Jak ktoś szuka Boga to znajdzie wiele sanktuariów, a z nich chyba najbardziej znane to Święta Lipka. Jak ktoś szuka pamiątek historycznych to znajdzie i zamki, i kwaterę Hitlera, i wiele innych. Jak ktoś szuka spokoju, to nie tak łatwo, bo turystów wielu. Widać też jak poprawia się infrastruktura turystyczna. Paliwo raczej w wyższych cenach. Mazowsze. Powrót z noclegiem w Ciechanowie. Po drodze fajne miasta. Paliwo najtańsze w Mrągowie, bo 50 gr. mniej niż w Bieszczadach. Twierdza Modlin warta zobaczenia. Podziękowanie na Jasnej Górze za szczęśliwe przejechanie 3700 km. I to tyle. W pamięci tyle wspomnień, że starczyłoby na wiele stron. Ale chyba nie warto pisać, bo każdy może sam przeżyć po swojemu. Czego Wam życzę. Szerokości. Więcej możecie zobaczyć na zdjęciach: https://drive.google.com/folderview?id=0B_cqiFQpvdMwYXJHVml2eFdVVmM&usp=sharing P.S. Wyjazd nie był specjalnie planowany. 83,5% zostało zaplanowane w trakcie wieczornych odpoczynków. I tu jest zaleta jazdy samemu – nie trzeba się z nikim dogadywać. Wolność i swoboda. Ale jest też wada, że gdy coś ci się podoba to nie ma z kim się tym podzielić. No i chyba nie jest to najbezpieczniejsze. Ale cóż, coś za coś.
  18. Na mój pierwszy, dalszy, wyjazd motocyklowy szukałem pomysłu i kompanów w internecie. Troszkę to ryzykowne, bo ile ludzi tyle poglądów i charakterów. A wiemy, że w Polsce to nawet więcej. Ale samotnie jeszcze gorzej - to jak z małżeństwem. Po krótkim wahaniu podpiąłem się do wyprawy do Rumunii zaplanowanej na Śląskim Forum Motocyklowym przez Artura (Pedro). Termin 27 czerwiec – 12 lipca 2015. W planie góry Rumunii i odpoczynek nad węgierskim Balatonem. Przed wyjazdem raz udało się nam wszystkim spotkać, dwie godziny pogadać i tyle. Nadeszła sobota. O 7:00 ruszamy z pod bramek na autostradzie przy Mysłowicach. Artur prowadzi na Hondzie VFR, za nim Irek z Moniką na BMW GS, potem Daniel na Fazerce. Na końcu ja. Staram się ich nie zgubić jadąc na mojej TDM 900. Nie żeby nie dawała rady, ale jeszcze bardzo wątpiłem w swoje umiejętności (teraz też tak mam, ale mniej). Kraków bokiem, potem na Nowy Sącz. Ostatnie tankowanie za normalne pieniądze tak, aby przeskoczyć przez Słowację i 1 euro nie wydać na paliwo. Potem jazda, Koszyce, kolejnych kilka godzin jazdy i znów mijamy przejście graniczne. Jesteśmy na Węgrzech nieco zmęczeni, ale szczęśliwi. Na pierwszy postój zaplanowany jest Tokaj, a w nim polecany na forum pensjonat. Niestety brak miejsc – zajęte przez ekipę z Krakowa. Troszkę szukania i trafiamy do apartamentu w hotelu. Nie jest najtaniej (80 zł od osoby), ale jest basen, jacuzzi, sauna i rano śniadanko. Na licznikach 420 km. Wychodzimy na miasteczko i okazuje się, że łatwiej kupić beczkę wina niż znaleźć jeden bankomat. Na szczęście mam czym zapłacić za nasz obiad i do pokoju wracamy z pełnymi brzuszkami i bukłaczkiem wina (bukłak to plastikowy trzylitrowy pojemnik, który niezmiennie kojarzy nam się z butelką oliwy). Jest OK. Chociaż nieco martwią nas zaparkowane pod hotelem na chodniku motocykle. Obsługa gwarantuje bezpieczeństwo. Rano okazuje się, że słusznie. Nawet zapomniany przeze mnie aparat fotograficzny i rękawiczki Irka czekają spokojnie na maszynach. Ruszamy około 9:00 w kierunku granicy rumuńskiej. Tym razem jest kontrola na granicy. Trzeba pokazać dowody osobiste, ale kasków zdejmować nie trzeba. Celnicy każdego identyfikują po oczach – zdolne bestie. No i mamy pod kołami Rumunię. Pierwsze wrażenie to dobrej jakości asfalt i niezwykle zróżnicowane domy i pojazdy. Obok przepięknych pałacyków, lepianki niczym z filmów Cejrowskiego. Obok limuzyn - furmanki. Kilkadziesiąt kilometrów od granicy trafiamy na pierwsze rumuńskie górskie serpentyny. Jesteśmy tak zaskoczeni, że nawet filmy tylko z części zjazdu udało się nagrać. Trudno. Nocleg planowaliśmy w miejscowości Daj, ale adres pensjonatu okazał się niemożliwym do znalezienia. Szukamy pensjonatu lub hotelu. Jest. Trzy gwiazdki ma, ale ostatni remont to chyba Ceaușescu robił w latach swej świetności. Znajdujemy kolejny, niestety za drogi. Zniesmaczeni ruszamy dalej. Lądujemy w miłym pensjonacie około 20 km dalej. Miejscowość Beclean. Na licznikach kolejne 300 km. Pensjonat IRIS. Można polecić, bo pokoje czyste i przytulne, a na dole restauracyjne jedzonko. No i gospodarz nas do siebie kieliszkiem przekonał. Kąpiel, spacer, festyn, piwko i śpimy. Największą atrakcją kolejnego dnia jest Wąwóz Bicaz oraz pobliski zalew. Zwłaszcza wąwóz trzeba zobaczyć, mimo iż drogi w tym rejonie są najgorszymi drogami w całej Rumuni (mniej więcej takie jak większość tych w Polsce). Wysokie skały zapierają dech w piersi. W Polsce na pewno byłby tu park narodowy i 30 zł za wjazd. Tu podziwiamy za darmochę. Objeżdżamy zalew i śpimy w domkach kempingowych niedaleko tamy Bicaz. Motel Cristina. Grill przypomina nam Polskę, tylko kiełbasa jakaś taka nijaka. Kolejny dzień to 300 km spaceru przez Rumunię, cały czas uciekając przed deszczem. Nocujemy w Cartisoarze w pensjonacie Casa Duse. Widać, że motocykliści tutaj to goście bardzo pożądani (czysto, bezpiecznie, na noc brama zamykana). Mimo deszczu nie jesteśmy jedyni, którzy tu dotarli na motocyklach. Napięcie w nas rośnie, bo wyraźnie już widać Góry Fogarskie, w których jest sławetna Trasa Transfogarska. Wcześnie rano, znów uciekając przed deszczowymi chmurami, ruszamy. Powoli pniemy się w górę. Nieco ślisko i jakże kręto. Po godzinie pojawiają się pierwsze widoki, dla których warto jechać 1000 km. Im dalej tym piękniej. Mamy szczęście, bo droga dosyć pusta. Zakręty, adrenalina i bajeczne widoki. Czego można pragnąć więcej? Nie przeszkadza nawet niska temperatura. Fotki, filmiki – będzie co wspominać. Na szczycie tunel. Jedziemy dalej, aby znaleźć nocleg możliwie blisko kolejnej trasy - Transalpiny. Znów nie możemy się doczekać rana. W końcu ruszamy po kolejne niezapomniane wrażenia z górskiej jazdy. Droga zupełnie odmienna. Aż na szczyt (ponad 2100 m n.p.m.) jedziemy bezleśną, dobrej jakości, krętą drogą. Dalekie widoki górskich połonin. Przez większość trasy pustkowia i wypasające się bydło. Tylu zakrętów się nie spodziewałem. Moja TDM płynie radośnie, kołysząc się raz w lewo, raz w prawo. Chodników nie ma. Czasem betonowe barierki. Często tylko krawężnik i górskie zbocze. Nieco się rozdzielamy, bo każdy waży swoją odwagę i umiejętności swoją miarką. Niestety moja kończy się na zakrętach przy 65 km/h. Nawet nie wiem czy to mało, czy dużo. Są emocje, których się nie zapomina. To jak mocny narkotyk, po którym nic już nie jest takie jak było wcześniej. Chciałoby się wrócić i jeszcze raz, i jeszcze… Wrócę kiedyś na pewno. Tymczasem kolejny nocny postój w Petresti koło miasta Sebes. Polecany pensjonat o znanej nam już nazwie IRIS. Podwórko zamykane, często przyciąga motocyklistów. Na szczęście jeden pokój udało się zdobyć, bo resztę zajmują inne grupy. Jest pralka, jest obiad i jest kieliszek Palinki. Jak mi jeszcze kiedyś ktoś powie, że Rumuni to nie fajni ludzie, to nie ręczę za siebie. Bardzo żałujemy, że Monika nie dostała pełnych 2 tygodni urlopu i musimy powoli opuszczać Rumunię. Kolejny dzień to zwiedzanie rumuńskiego zamku Corvinilor. Czadowy, chociaż ubogo wyposażony. Z zewnątrz robi duże wrażenie. Przy okazji nieco odsapnęliśmy, bo upał 30 stopni daje się we znaki. Kierujemy się na Węgry. Znów przejście graniczne i tym razem śpimy w miejscowości Mako w przydrożnym motelu. Węgry to jednak wyższy standard pensjonatów i wyższa cena. A do tego setki forint do zapłacenia za kufel piwa. Fakt, że wartość porównywalna z cenami w Polsce, ale robi złe wrażenie. No i to, co najgorsze – język. Węgrzy musieli okropnie podpaść Panu Bogu przy budowie Wieży Babel, że im taki język dał. Po prostu nic nie można zrozumieć, ani z mowy, ani z pisma. Ale jacuzzi było OK. Kolejny dzień. W temperaturze ponad 30 stopni jedziemy nad Balaton do miejscowości Siofok. Miasteczko niczego sobie, ale turystycznie po głębokim kryzysie. Widać wiele zamkniętych lokali handlowych i pensjonatów. Zjednoczenie Europy nie wyszło tu na dobre. Komunistyczni klienci to obecnie biznesmeni. Już nie wypoczywają nad Balatonem, tylko nad oceanem. W końcu Balaton to taka większa kałuża i nie ma czym się zachwycić. Tu generalnie spędzamy 2 dni i kończy się nasza zaplanowana trasa. Rozjeżdżamy się. Irek z Moniką wracają w niedzielę. Artur w poniedziałek. Ja z Danielem jeszcze zwiedzamy Budapeszt i Eger. Wracam z licznikiem bogatszym o 3200 km. Okazało się, że wspólna pasja potrafi jednoczyć. Że obcy ludzie po kilku wspólnych dniach na motocyklach mogą się polubić i nadawać na podobnych falach. Wszyscy zachwycaliśmy się pięknem Rumunii i na pewno tam wrócimy. Oczywiście, gdy tylko zdrowie i portfel pozwolą. Opinie, jakie krążą o tym kraju są bardzo niesprawiedliwe. Wszyscy jesteśmy nieco zawiedzeni Węgrami, które są o wiele mniej przychylne Polakom. Ten kraj raczej pozostanie, jako przystanek na drodze w lepsze strony Europy. Cieszę się, że poznałem te miejsca. Cieszę się, że nasza wyprawa się udała. Że poznałem Monikę, Irka, Artura i Daniela – wspaniałych kompanów na kolejne wypady. No i wszystkim polecam Rumunię. Tam się wszystko zaczęło:) http://www.motocykle.slask.pl/index.php?/topic/134861-w%C4%99gry-rumunia-27062015-do-11072015/, a teraz tam można znaleźć 2 filmiki Zdjęcia: https://drive.google.com/folderview?id=0B_cqiFQpvdMwY01rQTNZQUlUejg&usp=sharing
  19. Jasssiu

    Podnóżek

    Odświerzając temat. To nie leży komuś na półce prawy, przedni, podnóżek do TDM 900?
  20. Witaj! Chociaż Twoim przyjacielem (jeszcze) nie jestem, ale wrogiem tym bardziej nie. Ponieważ klimatów tych samych poszukujemy, więc jest nadzieja że możne kiedyś gdzieś się spotkamy.
  21. Zima, chociaż łagodna, ale dłuży mi się nieopisanie. Parę razy udało mi się złapać odrobine słońca w żagle i objechać komin, ale to nie to. To też, gdy ładna pani w TV obiecała mi, że weekend będzie pogodny, bez deszczu, a może i do tego ciepły. Postanowiłem, że jadę dalej. Nie myślcie motoweterani, że „dalej” to 500 czy 1000 km. Ale powiedzmy 2 dni spacerowym tempem, ze zwiedzaniem okolic Góry Świętej Anny i powrót przez Czechy. Zaczęło się jak to zwykle od samych przeciwności: żona zła, czerwone światła na pierwszym skrzyżowaniu, trochę zimno. Ale im dalej tym lepiej. Mikołów. Kłopoty zostają za plecami, temperatura się podnosi, jest fajnie. W sobotę przed południem dosyć spokojnie na ulicach, tylko punkty namierzania prędkości mnie wkurzają (Borowa Wieś). Po drodze mijam piękne kościółki. Z tego wiele drewnianych np. w Żernicy. Przepraszam, ale uwielbiam podziwiać architekturę, więc duża część tej opowieści to właśnie szukanie takich perełek. Nie lubię autostrad i wybieram raczej lokalne objazdy. Czasem marna jakość, ale też czasem niczego sobie. Tak objeżdżam Gliwice. Za Gliwicami pustki na drogach. Trafiają się i pustki wokoło. Pola i lasy. Dla mieszczucha to miła odmiana. Kieruję się na miejscowość Rudziniec, aby tam zobaczyć budowaną na Kanale Gliwickim śluzę. No raczej remontowaną, bo istnieje od lat. Potem chwila odpoczynku koło straży pożarnej w miejscowości Ujazd. Tuż obok ruiny pałacu i w niezłym stanie kościół. Jadę do Kędzierzyna-Koźla, a raczej do Koźla, bo tam dawniej ponoć niezdobyta twierdza była. Ja ją zdobywam w kilka minut. Oglądam śluzę na kanale, spacer po rynku. Szukam pozostałości dawnej świetności mieściny. Na dzień dzisiejszy, to nie licząc ładnej roznegliżowanej panienki na rynku, to nie ma zbytnio, co zdobywać. A i ona raczej z tych zimnych. Wiec ruszamy z moją TDMką dalej. Na GPS wpisuję miejscowość Żyrowa, bo tu ma się znajdować jakowyś zacny pałac. Po drodze trafiam na przeprawę przez Odrę. Można za darmo tam i z powrotem w 30 minut, ale mi szkoda czasu. Żyrowa. Pałac jest, ale niedostępny. I raczej to, co po pałacu pozostało, bo widać, że już ładnych parę lat nikt o niego nie dba. Miejscowi mówią, że ktoś kupił. Kupił i tyle. Jak się tak zastanowię, to mijałem po drodze chyba ze 4 pałace będące w ruinie. Pewnie są czyjąś własnością. Tylko, że nasza obecna szlachta biznesowa woli budować własne nowe pałace. Albo jeszcze jest za biedna na takie remonty. Cóż, każda epoka ma taką szlachtę, na jaką zasługuje. Ale jak widać po obiekcie w Żyrowej, czasem ktoś ma ambicje istnie magnackie. Może kiedyś, będzie powód właścicielowi zazdrościć takiego domku. Tymczasem niemile przypomina mi się zjedzona w Zdzieszowicach pizza „zawijana”. Zawijana na podobę tortilli, aby nie było widać, co jest w środku. Wiadomo pizzernia „Incognito”. Człowiek głodny zje, ale szczerze nie polecam. Jakieś niedopieczone mięso zaczyna mi się kotłować po jelitach, więc przyspieszam na miejsce nocnego postoju. Po drodze fajny kręty podjazd i rejestruję się w schronisku młodzieżowym, tuż obok klasztoru na Górze Świętej Anny. W ostatnim momencie dobiegam i pozbywam się pizzy. Uff. Potem jeszcze spacer i moją TDM-kę zabezpieczam na podwórku. Widzę, że owe 130 km pozwoliło się jej nieco rozgrzać, ale nic więcej. Czule się żegnam i do jutra. A rano, jak to w niedzielę, msza o 7:00. Potem spacer po kalwarii, pomnik i muzeum czynu powstańczego, amfiteatr i dawny kamieniołom. Czyli coś dla ducha i dla oka. Troszkę dowiaduję się o historii tego miejsca i o powodach, dla których od Gliwic wszystkie tablice miejscowości są pisane też po niemiecku. Podobno 99% wsi to są Niemcy. Zastanawia mnie tylko, kto walczył w powstaniu na tym terenie 90 lat temu o przyłączenie do Polski? Nie jeden dziadek dziś wolałby pozostać w trumnie, jak słuchać swych wnuków. Przy okazji dowiaduję się, że warto tu zajrzeć na początku sierpnia na zjazd motocyklowy. Około 11:00 sprawdzam czy moja TDM nadal w dobrej formie. I ruszamy poszukać Karolinki do Gogolina. W Gogolinie jej nie znajduję. Cóż starość nie radość. A informacje o motocyklistach i dziewczynach to taka reklama marketingowa sprzedawców motocykli. Za to mam okazję zobaczyć piece, w których wypalano wapno i dowiedzieć się nieco o tym procesie. Na GPS ustawiam kierunek Prudnik. Po drodze nie mogę sobie odmówić rzucenia okiem na przepiękny zamek Moszna. Można tu zafundować sobie leczenie nerwic w specjalnym ośrodku w zamku. Warto zapamiętać. Dalej droga dobrej jakości, TDM-ka mruczy z zadowoleniem. Słoneczko grzeje. I tak docieramy do Prudnika. Niczego sobie to miasteczko. Kilka budynków mówiących o setkach lat świetności grodu pomieszanych z naszym obecnym stylem pudełkowym. Ale ogólnie nieźle. Jakby ktoś szukał noclegów to w rynku można sobie kupić hotel. Jeszcze kilka kilometrów i witamy się z Czechami. Od Prudnika nowiutki asfalt, pusto, kilka zakrętów. Ładne widoczki. No może dla Was to nic, a ja lubię (uczę się). Město Albrechtic tylko przejeżdżam i kieruję się do Karniowa. Tu jest kilka miejsc (budynków) wartych zobaczenia. Spacer. Mały posiłek. Zapas piwa do domu i dalej do Polski. Nudna prosta droga do Głubczyc zaliczona w kilka minut (dało się nieco przyśpieszyć). A w Głubczycach fragment 800 lat tradycji, z której zdecydowanie najładniejszy to gotycki kościół. Wieczór tuż tuż. Więc czas wracać do domu. Przez pola spokojną drogą odkrywam, że jest taka miejscowość jak Kietrz i to całkiem nie mała. Cóż nieuk ze mnie taki i ignorant, ale postaram się poprawić i jeszcze kiedyś tu wrócę. Tym bardziej, że Racibórz to też godne miasto odwiedzenia w ciągu dnia, a nie po ciemku. Dalej już na wariata do Rybnika. Potem Orzesze i Tychy. Spieszę się, aby jeszcze złożyć życzenia, jak to wypada uczynić 8 marca. Do garażu trafiamy po 20. Mała TDM-ka ciepła od przejechania owych 230 km. Ja już nieco zmarznięty, ale szczęśliwy. Pozostaje piwko i „Ranczo”. No i wspomnienia, którymi się z Wami dzielę. A że ostatnio obiecałem zdjęcia, więc są na https://drive.google.com/folderview?id=0B_cqiFQpvdMwfm1LaG5xeDF3QVlxQkk1alBKdEw3cGQ5UFUtQVZYVi1ta2FzaWRXRW1kZmc&usp=sharing
  22. Witaj! Ciesz się tym uzależnieniem, bo to chyba jedno z nielicznych, których nie warto zwalczać.
  23. Troszku mam daleko, mogę nie zdążyć - więc tym bardziej będę.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...

Powiadomienie o plikach cookie

Wchodząc na stronę akceptujesz regulamin i politykę prywatności.